Skończyłam. I co? I nic. Książka z gatunku tych szybkich, łatwych i przyjemnych okazała się taką nie do końca. Pomimo, że Monika Szwaja reprezentuje nurt literatury kobiecej, ja, która za kobietę się uważam, w żadnym stopniu się nią nie zachwyciłam.
Zastanawiałam się dlaczego i znalazłam kilka powodów:
1. Przed sięgnięciem po tą książkę przeczytałam inną powieść pani Moniki, "Zapiski stanu poważnego". Jak się okazało zarówno tam jak i tutaj 'nadziałam się' na bohaterki uprawiające dokumentacyjno-reportażowe dziennikarstwo telewizyjne, co jak się okazało w żadnym stopniu nie jest dla mnie pociągające. Męczyły mnie ciągłe opisy różnych etapów powstawania np. programu, opisy redakcji i zajęć w tejże redakcji. Nie moja bajka po prostu!
2. Sama bohaterka książki, Eulalia, to kobieta, którą chętnie 'naprowadziłabym na prostą'. Nie mogłam zrozumieć, jak kobieta czterdziestokilkuletnia daje sobie wchodzić na głowę kompletnie wszystkim w swoim otoczeniu (no, może oprócz dzieci, bo to jest zrozumiałe, zresztą dzieci w książce to ideały chodzące:))! Zaczynając od 'przecudownej', rozpieszczonej jak dziadowski bicz córki brata, a kończąc na matce, która szczerze mówiąc, gdyby była moją rodzicielką dowiedziałaby się paru rzeczy o sobie. Dlaczego ja czytając książkę, przez większość czasu muszę być sfrustrowana?
3. Zbyt oczywisty jak dla mnie rozwój sytuacji z "gburem", który przez większą część książki był traktowany przez bohaterkę w negatywny sposób, do momentu, gdy książka ma się ku końcowi i po jednym acz znaczącym spotkaniu wszystko się zmienia.
4. Barkuje mi trochę polotu w języku pani Moniki. Niby wszystko jak ma być, ale ja osobiście trochę się męczyłam podczas czytania i to zarówno przy tej jak i poprzedniej powieści. Sama nie wiem o co tutaj chodzi, no ale...
Żeby jednak nie wyszło, że książka nie nadaje się do niczego, to prostuję: nadaje się, tylko nie bardzo dla mnie. Książkę skończyłam bo chciałam, nikt mnie nie zmuszał, nie stał z nożem przy gardle i pomimo tych rzeczy, które mi się nie podobały zdarzały się w niej momenty, które mnie w jakiś sposób rozbawiały lub zaciekawiały.
A teraz najlepsze co mogę powiedzieć o pisarstwie pani Moniki Szwaji: pomimo tego mojego negatywnego wywodu na temat tej oraz poprzedniej książki dotknęło mnie to szczęście, że znalazłam swój rodzynek wśród jej twórczości, który nie wiem dlaczego stał się jedną z książek do których zaglądam z chęcią i przyjemnością: "Stateczna i postrzelona":) I dobrze, że tą książkę już znalazłam i nie muszę szukać dalej...
Ja już jestem zrażona do twórczości Pani Moniki Szwaji. Dla mnie pisze ona w sposób denny, jak dla małych dzieci. Może w pisaniu bajek by się sprawdziła? I właśnie moja opinia o tej Pani się narodziła po przeczytaniu książki "Stateczna i postrzelona". Nie wiem jak można to czytać z przyjemnością ;)
OdpowiedzUsuńHihi! Ja też już się do nie zraziłam, ale sama nie wiem dlaczego tą jej "Stateczną i postrzeloną" lubię:P Co nie zmienia faktu, że do innych jej "dzieł" raczej już nie zajrzę, bo mi szkoda mojego, nie wiadomo jak jeszcze długiego czasu na tej ziemi:D Dzięki, że zajrzałaś i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dwie książki pani Szwai - "Zapiski stanu poważnego" i "Dom na klifie".
OdpowiedzUsuńDla mnie to czysta grafomania.
Język, jakim została napisana książka woła o pomstę do nieba.
Nie cierpię tej kobiety, nie cierpię jej książek.
Wiem, że każdy ma inny gust, ale ja naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, jak dla kogoś twórczość tej kobiety mogą być dobra, wspaniała?
Nie rozumiem, jak można uważać ją za najlepszą autorkę książek dla kobiet?!
A ja bardzo lubię jej ksiazki :)
OdpowiedzUsuńCzytałaś wszystkie????
Czytałam tylko "Stateczną i postrzeloną", "Zapiski stanu poważnego" i właśnie "Romans na receptę":)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Monikę, książki są dla mnie lekkie i przyjemnie, powiedziałabym takie "odmóżdżające" :P Przeczytałam wszystkie, 2 mi nie przypadły do gustu, ale przecież nie każdemu się wszystko podoba :)
OdpowiedzUsuń