2011-10-30

"Toast", czyli filmowa opowieść o angielskim skarbie narodowym...

Mało ostatnio czytam. Mało, oj mało... I dziwi mnie to, bo przecież moja doba się nie skurczyła, nie przybyło mi obowiązków, nie choruję, nie podróżuję, a jednak... Książki leżą i czekają, a ja w tym czasie ślęczę przed komputerem lub telewizorem uznając nierzadko, że na książkę nie mam siły!? Czyżby przesilenie jesienno - zimowe??? Bo zima przecież w powietrzu już fruwa, ciągnąc za sobą krótkie dnie, długie noce, mroźne wieczory i oszronione poranki... Chyba to jest właśnie diagnoza i ja ją sobie wystawiam.
Wczoraj, po raz kolejny spędziłam zatem wieczór z filmem, nie z książką. Tym razem był to "Toast", czyli film opowiadający o dzieciństwie i młodości angielskiego guru kulinarnego, Nigela Slatera. "Toast" nakręcony został na podstawie książki, która w Polsce dostępna jest pod tytułem "Tost. Historia chłopięcego głodu". Biografia ta stała się na Wyspach niesamowitym bestsellerem, a sam Nigel został za jej sprawą okrzyknięty przez tamtejsze media następcą Prousta, dlatego też nie dziwię się, że telewizja BBC pokusiła się o zrealizowanie filmu na jej podstawie.




Nigel, do momentu śmierci swojej matki, wychowywał się w domu, gdzie nie istniało takie zjawisko jak GOTOWANIE. To co się bowiem działo w kuchni jego domu z pewnością do tej dziedziny życia się nie zalicza. Matka chłopca ani nie potrafiła, ani nie lubiła gotować i szczytem jej możliwości kulinarnych było podgrzanie kolejnej puszki z gotową potrawą lub zrobienie tosta. Prośby Nigela o to by razem upiec ciasto matka albo zbywała, albo uginała się pod nimi, prezentując tym samym swojemu synowi całkowity brak umiejętności kulinarnych. Nigel jednak nigdy mamy nie krytykował, nie stawiał wymagań, bo jak sam stwierdził, czy można nie kochać kobiety, która robi tak niepowtarzalne tosty?

Gdy matka umarła, ojciec znalazł sobie nową kobietę na jej miejsce - mistrzynię kuchni! W domu zagościły niesamowite zapachy, cudowne smaki, ale również głębokie nieporozumienie oraz nieskrywana niechęć Nigela do macochy i odwrotnie. Pojawiła się również rywalizacja. Nigel bowiem odkrył w sobie umiejętności kulinarne, które całkowicie kolidowały z wizją domu, którą wykreowała sobie jego macocha...

Lubię filmy opowiadające o pasji i miłości do jedzenia. Chyba dlatego, że sama nigdy mistrzem kuchni nie zostanę, porywa mnie stosunek niektórych osób do takiego rodzaju sztuki, jaką jest gotowanie. Sama bym tak chciała, ale jak to się mówi "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma" (ja mam umiejętności wystarczające do tego, by codziennie ugotować porządny obiad i raz na jakiś czas dokładnie śledząc przepis upiec jakieś ciasto:P) Tak więc, żeby sobie wynagrodzić brak polotu w kuchni, zaczytuję się w książkach kucharskich i blogach o gotowaniu, a także znajduję niezwykłą wprost przyjemność w oglądaniu filmów na ten temat. "Toast" zdecydowanie mi tej przyjemności dostarczył, choć nie jest to jeden z tych filmów do których będę wracać wciąż i wciąż (jak np. "Julie & Julia" - mój zdecydowany faworyt gatunku!). 

"Toast" to przedstawiona w lekki sposób historia pewnego człowieka, który odkrył w sobie pasję i przez całe swoje młode życie dążył do tego, by ta pasja stała się również jego sposobem na życie. "Toast" to również film o odkrywaniu siebie i swojej tożsamości seksualnej (choć czytając recenzję książki wydaje mi się, że w filmie ta akurat kwestia została bardzo, bardzo okrojona). Dla mnie ten film to po prostu miły obrazek, który uprzyjemni wieczór i jeśli tylko tego potrzebujecie, polecam! O książce się na jego podstawie nie wypowiem, ale raczej po nią nie sięgnę bo wydaje mi się, że wystarczająco już Nigela poznałam:)

2011-10-25

Smakowicie. "Zupa z granatów" Marshy Mehran.

Lubię, gdy pomimo trudnego początku książka potrafi mnie do siebie przekonać. Gdy jej czytanie zaczyna mi sprawiać przyjemność, a historia zaciekawia i powoduje, że chcę więcej... Tak właśnie było w przypadku "Zupy z granatów". 
Muszę przyznać, że początek mojej przygody czytelniczej z tą książką nie był łatwy i zdarzyło mi się pomyśleć kilka razy nad tym, by dać sobie z nią spokój. Dlaczego? Powielenie schematu! "Zupa z granatów" od samego początku kojarzyła mi się bowiem z "Czekoladą" Joanne Harris (której nie czytałam (!), ale którą znam na pamięć za sprawą filmu z Juliette Binoche i Johnnym Deppem). Na szczęście dla autorki i mnie samej, powieść rozwinęła się w innym niż "Czekolada" kierunku, a opisy życia młodych Iranek w ich ojczyźnie nadały jej oczekiwanego przeze mnie smaku i dramatyzmu, który stał się doskonałym uzupełnieniem realizmu magicznego obecnego w tej książce:)




Mardżan, Bahar i Lejla Aminpur to trzy młode kobiety, trzy siostry, które wyjechały ze swojego rodzinnego Iranu uciekając przed rewolucją i krwawymi rządami szacha. Z Iranu zabrały dramatyczne wspomnienia, które nie dają o sobie zapomnieć oraz rany, które nie chcą się zagoić. Zabrały również miłość do jedzenia oraz trochę magii... Właśnie ta niespotykana mieszanka sprawia, że nie sposób nie polubić bohaterek "Zupy z granatów". Czytelnik bowiem zostaje urzeczony nie tylko zapachami i smakami płynącymi z prawie każdej strony tej książki, ale również niezwykłą historią życia kobiet, które by móc być sobą i żyć zgodnie ze swoim sumieniem, musiały opuścić swoją ojczyznę i udać się najpierw do deszczowego Londynu, a później małego irlandzkiego miasteczka Ballinacroagh.

Siostry przybywają do Ballinacroagh pewnego wczesnowiosennego dnia 1986 roku, tym samym niwecząc biznesowe plany, tutejszego 'barona' Thomasa McGuire'a. Z ciekawością, ekscytacją, ale również pewnym niepokojem kobiety wynajmują od Estelle Dolmenico lokal, który wkrótce ma stać się nie tylko ich kawiarnio - restauracją serwującą dania kuchni irańskiej, ale również ich domem. Początkowe niepowodzenia, związane z brakiem klientów oraz niepochlebnymi plotkami rozsiewanymi przez wrogie im osoby, wkrótce zostają zastąpione 'sławą' miejsca, gdzie w miłej atmosferze można zjeść dania nie z tej ziemi. Siostrom Aminpur zaczyna przybywać nie tylko klientów, ale również przyjaciół takich jak ojciec Mahoney, czy sama włascicielka lokalu: starsza, samotna pani Dolmenico. "Cafe Babilon" to bowiem nie tylko świetne, pełne egzotycznych przypraw jedzenie, ale również te trzy siostry z których każda ma w sobie magię i tajemnicę. Magia to pachnąca różami skóra, lub zdolność gotowania potraw na każdy humor, na każdą potrzebę. Tajemnica to natomiast przeszłość: Iran i dramatyczne wydarzenia z nim związane...

Zdobyła mnie sobie ta powieść, a naprawdę nie było to proste! Moje początkowe zniechęcenie zastąpione zostało ciekawością Irańskich losów trzech sióstr, zachłannością na dominujące w książce smaki i zapachy oraz sympatią, którą te trzy, ciężko doświadczone przez los kobiety, we mnie wzbudziły:) 
"Zupa z granatów" to przedstawicielka nurtu literatury kobiecej, który jest się w stanie obronić i nie znudzić. Jak wspomniałam na początku, nie obyło się bez pewnego schematu, który zbija z tropu i zniechęca. Na szczęście później książka ewoluuje w dobrym kierunku stając się tym samym coraz lepszą. Jak dla mnie, jednym z największych atutów powieści Mehran jest wpleciona w nią najnowsza historia Iranu, który ciągle przez europejczyków postrzegany jest jako kraj od wieków islamski, co prawdą nie jest.  Wydaje mi się, że właśnie ta mieszanka dramatyzmu, ale również optymizmu i miłości do jedzenia stanowi o sukcesie tej książki. Jak się bowiem okazuje, dzięki temu każdy jest w stanie znaleźć w niej coś dla siebie.

Ja sama czuję się tym bardziej dobrze po lekturze tej książki, wiedząc, że to dopiero początek mojej przygody z "Seriią z miotłą" Wydawnictwa W.A.B. Miło jest mieć świadomość, że na półce czeka na mnie kolejne kilka książek, które mają duże szanse na to, by również mi się spodobać:)


M. Mehran, Zupa z granatów, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, s.295.

2011-10-24

Zdecydowanie "Boski" powrót Teatru TV!

Jestem zachwycona! Zachwycona faktem, że po raz pierwszy od dłuższego czasu spędziłam tak przyjemny wieczór przed ekranem telewizora (no, w moim wypadku komputera (!)). Powrócił bowiem Teatr TV na żywo!!!. Dzisiejsza "Boska" to moim zdaniem doskonały początek powrotu tej pięknej tradycji!!! Od dziś, co poniedziałek o godzinie 20:20 na antenie Jedynki będzie można oglądać spektakle teatralne Teatru TV, ile z nich będzie na żywo? Zobaczymy:)



Tytułową bohaterką „Boskiej” Florence Foster Jenkins, która po śmierci swego ojca bankiera odziedziczyła majątek liczony w milionach dolarów. Pomimo, że kobieta była całkowicie pozbawiona talentu wokalnego, chcąc spełnić marzenie swojego życia, została śpiewaczką operową. Dojrzała wiekowo milionerka zaczęła sama finansować swoje koncerty i recitale, podczas których dawała popis „fałszowania” w połączeniu z  kiczowatymi kostiumami i tandetną scenografią. Pomimo tego, że wzbudzała swoim zachowaniem i brakiem jakiegokolwiek smaku drwiny i zniesmaczenie tłumów, Jenkins nie przejmowała się tym wcale, w dalszym ciągu z wielką pasją robiąc to o czym zawsze marzyła. Podążając swoją ścieżką, Florence zdołała nawet dotrzeć na scenę w Carnegie Hall, gdzie oklaskiwana była przez tysiące osób, które przyszły zobaczyć na własne oczy "najgorszą śpiewaczkę świata"!

"Boska" to sztuka, która skupia się na końcowym okresie życia Florence Jenkins. Granej przez Krystynę Jandę 'artystce' towarzyszą w niej więc: jej ostatni akompaniator Cosme McMoon (Maciej Stuhr), który wydaje się być jedynym, który dostrzega niedoskonałości 'śpiewaczki', Clair Bayfield (Wiktor Zborowski) - brytyjski kochanek i wielbiciel Jenkins, Doroty - przyjaciółka Florence, a także Maria - meksykańska służąca, która nie potrafi dogadać się ze swoją pracodawczynią.
Szczerze mogę powiedzieć, że bardzo, bardzo pozytywnie odebrałam "Boską"! Sztuka ta jest raczej obrazem słodko - gorzkim, który z jednej strony krytykuje mechanizmy rządzące show -biznesem, a z drugiej pochwala walkę o własne marzenia i upór w dążeniu do celu. Nie przeszkodziło to jednak reżyserowi oraz aktorom w tym, by widzowie mogli zobaczyć na własne oczy solidny kawałek dobrze zrobionej komedii! Nie sposób się bowiem na "Boskiej" nie śmiać:D Florence w wykonaniu Jandy to moim zdaniem mistrzostwo świata! Z jednej strony wariatka, która jest całkowicie bezkrytyczna wobec siebie, a z drugiej ciepła, pełna pasji i potrzeby spełnienia kobieta, której nie sposób nie polubić! Przyznaję, że nigdy nie przepadałam za Krystyną Jandą (choć jako aktorkę ceniłam ją zawsze), która tą rolą zdobyła moje serce i sympatię! Nie wyobrażam sobie innej osoby wcielającej się we Florence Jenkins! Boska! Oczywiście, również pozostali aktorzy byli w swoich rolach świetni, co nie zmienia faktu, że ja jako widz, czekałam za każdym razem na moment w którym na scenę wejdzie Krystyna Janda, czyli Pani Jenkins w kolejnym dziwnym i szalonym kostiumie oraz z kolejną rozbrajającą kwestią do wypowiedzenia!...
Aj, jaki to był miły wieczór:D Tym bardziej się nim cieszę, wiedząc, że po raz pierwszy TVP postanowiło transmitować Teatr TV przez internet, co dla mnie okazało się wyjściem doskonałym, gdyż polskich kanałów w TV nie posiadam... Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny poniedziałek! Mam nadzieję, że nie zostanę pozbawiona możliwości oglądania spektakli przez internet... Za tydzień: "Nad złotym stawem".

2011-10-16

Po czesku o przeszłości, czyli "Hanulka Jozy" Květy Legátovej.

Nie cierpię mieć zaległości w swoim życiu blogowym. Drażni mnie świadomość, że nie jestem na bieżąco nie tylko z czytaniem i komentowaniem Waszych postów, ale również ze swoją własną blogową działalnością, czyli publikowaniem opinii o książkach. Teraz właśnie jestem w takiej sytuacji i nie jest to dla mnie wygodne. Czuję bowiem, że niedługo zacznę się gubić w tym, które książki zrecenzowałam, które nie, co opublikowałam, co natomiast na publikację na blogu jeszcze czeka. Brrrr... Czas nadrabiać zaległości, ale z drugiej strony brak mi ostatnio jakiejś takiej potrzeby, by COŚ robić! Dziwne to wszystko i niepożądane, ale fakt jest faktem: ostatnio jestem leniem!
To powiedziawszy zmuszam się, albo delikatniej mówiąc, motywuję do tego, by dzisiaj zrecenzować pewną książkę, za pośrednictwem której rozpoczynam swoją przygodę z literaturą czeską. Mowa o "Hanulce Jozy" Květy Legátovej.




Czasy II Wojny Światowej w Czechosłowacji. Eliszka jest młodą lekarką, która pracując w szpitalu jednocześnie zaangażowana jest w działania ruchu oporu. Kiedy okazuje się, że jej działania zostały zdemaskowane przez Niemców, dziewczyna dostaje polecenie by się ukryć. Jako przykrywka ma jej posłużyć Joza, góral z Żelar, którym Eliszka opiekowała się podczas jego pobytu w szpitalu. Mężczyzna zabiera młodą, załamaną swoją sytuacją dziewczynę do Żelar, zapadłej wioski leżącej w pogranicznych górach. Tam przedstawia ją jako swoją narzeczoną Hanulkę. Po niedługim czasie Hanulka i Joza biorą ślub i zamieszkują razem. Dla młodej kobiety, przyzwyczajonej do ciągłego działania i rozwoju, taka sytuacja jest złem koniecznym. Wiejskie życie jawi się jej jako ciężkie i prymitywne, natomiast Joza w niczym nie dorównuje jej poprzedniemu mężczyźnie, Richardowi. Czas jednak mija i niespodziewanie dla samej Hanulki Żelary stają się jej domem, a Joza mężem w każdym tego słowa znaczeniu. To w tym właśnie związku Hanulka odnajduje wszystko to, czego brakowało jej w poprzednich: głęboką miłość, zrozumienie i oddanie. Kobieta odkrywa, że życie w Żelarach ma urok, któremu nie sposób się oprzeć...

Czytając "Hanulkę Jozy" po raz kolejny uświadomiłam sobie, że czasami siła danej powieści tkwi w jej oszczędności słowa, w jej zwięzłości, w jej delikatnie poetyckim stylu. Taka właśnie jest książka Květy Legátovej, zamykająca jej cykl opowiadań pt. "Żelary". Bez zbędnych słów, naciąganych dialogów, przydługich opisów autorka skupia się w niej na tym co najważniejsze, na tym co stanowi sedno ludzkich odczuć i przemyśleń. To co w szczególności zwróciło moją uwagę podczas lektury "Hanulki Jozy" to sposób w jaki autorka opisała miłość pomiędzy Hanulką a Jozą.  Legátová opisuje związek pomiędzy tą dwójką w sposób tak prosty i poetycki zarazem, że czytelnik nie ma wątpliwości, że łączy ich prawdziwe uczucie: bez wzniosłych wyznań czy spaktakularnych gestów, ale za to pełne wzajemnej troski, uwagi i dbałości o uczucia drugiej osoby. I taka właśnie moim zdaniem jest prawdziwa miłość, bo czyż pełne pięknych słów wyznania są w stanie zastąpić piękne, codzienne życie??? 

"Hanulka Jozy" to nie tylko moje pierwsze spotkanie z Květą Legátovą, to także moje pierwsze spotkanie z Wydawnictwem Dwie Siostry i ich serią wydawniczą "Własny Pokój". Na mojej półce czeka już następna powieść z tej serii: "Znamię" Nancy Huston i dlatego tym bardziej się cieszę, że nie zawiodłam się na "Hanulce Jozy". Mam nadzieję, że dzięki tej serii konsekwentnie będę odkrywała dla siebie kolejne nieznane w Polsce, ale doskonale piszące autorki. Początek bardzo dobry!:)


K. Legátová, Hanulka Jozy, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008, s.145.

2011-10-10

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" Magdaleny Samozwaniec.

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" to moje pierwsze spotkanie z Magdaleną Samozwaniec. Pomimo, że spodziewałam się po tej książce czegoś innego, szczęśliwie nie czuję się rozczarowana. Szczerze mogę napisać, że moje oczekiwania w stosunku do tej książki oscylowały gdzieś pomiędzy pamiętnikiem a wspomnieniami autorki ze swojego życia. Zarówno "Kartki z pamiętnika młodej mężatki" jak i "Kartki z pamiętnika niemłodej już mężatki" budziły w mojej głowie wyobrażenia o opisanym w nich życiu młodej kobiety w międzywojennej Polsce. Tego oczekiwałam i na to się cieszyłam... Jakież było więc moje zdziwienie i początkowe rozczarowanie, gdy już w przedmowie wyczytałam, że "Kartki..." to maleńka książeczka napisana  przez Magdalenę Samozwaniec (prawdopodobnie z pomocą starszej siostry autorki, Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej) w celach tylko i wyłącznie zarobkowych w ciągu jednej nocy! Jak pisze Rafał Podraza (autor przedmowy), Kossakówny były raczej rozpieszczonymi osobami, które mając na horyzoncie wizję bankructwa, postanowiły zarobić w ten oto sposób na swoje wydatki. Plan się powiódł, książeczka sprzedawała się świetnie i jeszcze w tym samym roku (1926) doczekała się swojego drugiego wydania, które zostało uzupełnione przez Magdalenę o opowiadanie pt. "Trudności z doktorem". W ręce współczesnych czytelników trafia właśnie ta poszerzona wersja "Kartek...", która dodatkowo została uzupełniona o świetne moim zdaniem i konieczne, bo wiele wyjaśniające posłowie oraz "Chronologię wypadków majowych w Warszawie".




Tytułowe "Kartki z pamiętnika młodej mężatki" to krótka, acz wiele mówiąca o zaistniałych wydarzeniach i ich odbiorze przez ludność Warszawy, humoreska na wypadki majowe 1926 roku. Wtedy to właśnie, przez trzy dni, na ulicach Warszawy toczyły się walki pomiędzy wojskami zwolenników Józefa Piłsudskiego a wojskami zwolenników premiera Wincentego Witosa i prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Emocjonalny Józef Piłsudski, który od trzech lat był już na dobrowolnej emeryturze, nie potrafił dłużej patrzeć przez palce na to co dzieje się w polskiej polityce i dlatego też razem ze swoimi zwolennikami zorganizował opisywany z gorzkim humorem przez Samozwaniec, zamach stanu. Taka to właśnie była ta wojna polsko - polska. 

Mimi Bączkowska (po mężu Bigourdan) ma dwadzieścia lat i męża Francuza, któremu po długim czasie nieobecności w ojczyźnie wyrywa się spod opiekuńczych i zaborczych skrzydeł po to, by spędzić miesiąc w utęsknionej Warszawie. Dziewczyna jest zachwycona swoją wizytą w kraju i dlatego postanawia pisać pamiętnik, który ma pomóc jej w utrwaleniu wspomnień i wrażeń z Warszawy po długoletnim pobycie w Paryżu. Już następnego dnia po przybyciu Mimi do hotelu, Warszawa zostaje ogarnięta gorączką walk, a pamiętnik dziewczyny zostaje wypełniony notatkami relacjonującymi to co się właśnie dzieje. Niespodziewanie dla młodej kobiety toczące się walki nie są walkami Polaków z bolszewikami czy Niemcami, ale z innymi Polakami. Przez trzy dni Mimi pozostaje w swoim pokoju, skwapliwie notując swoje spostrzeżenia i uwagi dotyczące zaistniałych zdarzeń.

Magdalena Samozwaniec nie szczędzi nam gorzkiego humoru i małych złośliwości w swojej ksiażce. Głupiutka, rozpieszczona Mimi jest przedstawicielką ludu Warszawy, który w większości nie uczestniczył w walkach, ale biernie przyglądał się działaniom obu wojsk zza szyb swoich mieszkań, wypatrując momentu kiedy będzie na tyle bezpiecznie, by choć na chwilę móc wyjść na miasto, do restauracji czy na zakupy. Pomimo, że w walkach majowych zginęło kilkaset osób, już na następny dzień miasto stołeczne na powrót żyło swoim życiem, jakby nie zauważając, że oto właśnie Polak zabijał przez trzy dni Polaka. 

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" traktuję jako swego rodzaju wehikuł w czasie. Pomimo, że książka nie jest tym czego się spodziewałam, przeczytałam ją z przyjemnością. Poza częścią napisaną przez autorkę, która podobała mi się w umiarkowany sposób, bardzo przypadło mi do gustu posłowie autorstwa Jana Wróbla. To dzięki tej właśnie części jesteśmy w stanie zrozumieć charakter walk majowych Warszawie, ich tło historyczne, pobudki Piłsudskiego oraz reakcję warszawiaków na zaistniałą sytuację. Wstyd się przyznać, ale do momentu przeczytania tej książki nie miałam pojęcia o opisanych w niej wydarzeniach. Może kiedyś na lekcji historii w liceum nauczyciel o nich wspominał, może czytałam o nich w książce do historii, ale dopiero "Kartki..." pozwoliły mi zrozumieć ich sens.

Nie jest to książka, którą każdy powinien przeczytać, ale myślę, że głównie ze względu na jej zawartość dotyczącą historii warto od niej nie uciekać, jeśli się na nią natrafi np. w bibliotece:)


M. Samozwaniec, Kartki z pamiętnika młodej mężatki, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s.107.

Czekając na Marilyn...

2011-10-09

Stos:)



Stosik nr 1 (od dołu):
1. Joanna Olczak-Ronikier "W ogrodzie pamięci" - polowałam na nią od dłuższego czasu i cieszę się, że już u mnie jest:)
2. Agata Tuszyńska "Singer. Pejzaże pamięci" - do tej pory przeczytałam dwie książki tej autorki. Po ostatniej, genialnej biografii "Oskarżona: Wiera Gran", wiedziałam, że ta o Singerze będzie następna.
3. Karel Čapek"Listy z podróży" - kolejna wyczekana i szczęśliwie upolowana książka. bardzo jestem jej ciekawa.
4. Roma Ligocka "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" - kultowa już chyba...
5. Anna Szatkowska "Był dom..." - kolejny mój mały wehikuł w czasie:)
6-7. Magdalena Samozwaniec "Z pamiętnika niemłodej już mężatki" oraz "Z pamiętnika młodej mężatki" - jak wyżej.
8. Anne B. Ragde "Raki pustelniki" - "Ziemia kłamstw" to obecnie jedna z moich ulubionych powieści. Jestem pewna, że "Raki pustelniki" mnie nie rozczarują!
9. Wojciech Cejrowski "Gringo wśród dzikich plemion" - moje pierwsze czytelnicze spotkanie z panem W.C.
10. Anita Halina Janowska "Krzyżówka".
11. Květa Legátová "Hanulka Jozy".




Stosik nr 2 (od dołu):
12. Jostein Gaarder "Dziewczyna z pomarańczami".
13. Eduardo Mendoza "Brak wiadomości od Gurba".
14. Szymon Hołownia "Monopol na zbawienie".
15. Stefan Chwin "Esther" - polowałam na tą książkę dobrych kilka miesięcy. Z chęcią rozpocznę nią swoją przygodę z tym autorem:)
16. Jacek Dehnel "Rynek w Smyrnie" - po świetnej "Lali" nie było innego wyjścia, jak tylko zakupić kolejną książkę tego autora:)
17. Dmitrij Strelnikoff "Złote ryby" - z wielkiej ciekawości.
18. Herta Müller "Dziś wolałabym siebie nie spotkać" - ta książka to wynik mojego bardzo pozytywnego odbioru "Huśtawki oddechu".
19. Meir Shalev "Chłopiec i gołąb".
20. Leonie Swann "Sprawiedliwość owiec" - z polecenia koleżanki.
21. Carlos Ruiz Zafón "Pałac Północy".
22. Antonina Kozłowska "Czerwony rower" - z chęci poznania kolejnej polskiej autorki.
23. Olga Tokarczuk "Prawiek i inne czasy" - podobno warto!
24. Kaja Malanowska "Imigracje" - kupiona na fali pozytywnych recenzji:)

Brak weny do pisania. Dziś zatem przedstawiam Wam tylko ten stos i mam nadzieję, że już niedługo nadrobię swoje zaległości w blogowaniu, czytaniu i komentowaniu. Pozdrawiam!