2012-10-29

"Nigdy nie wiadomo, kiedy się kogoś najbliższego widzi po raz ostatni." - "Maria i Magdalena" Magdaleny Samozwaniec.

Przeczytałam "Marię i Magdalenę" i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że ta książka jest równie, jeśli nie bardziej, bogata w informacje dotyczące życia naszych rodaków w czasach dwudziestolecia międzywojennego (i nawet tych wcześniejszych) co najnowsze publikacje Wydawnictwa PWN, które wyszły spod ręki państwa Łozińskich. Oczywiście książka Magdaleny Samozwaniec to inna estetyka, inny smak, inny styl opowieści niż ten prezentowany nam przez współczesnych autorów, bądź co bądź albumów, ale informacji w niej bez liku. Dodatkowo, a może jednak GŁÓWNIE "Magda i Magdalena" to piękny portret rodzinny stworzony przez autorkę. Portret, w którym na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się siostra Magdaleny Samozwaniec, Maria Pawlikowska - Jasnorzewska (zwana przez domowników Lilką),  zresztą stąd taki a nie inny tytuł książki, drugi plan stanowią natomiast: ukochany i podziwiany ojciec Wojciech Kossak, wzór mężczyzny dla obu sióstr oraz kochana, acz mało spolegliwa wobec swoich córek matka, Maria z Kisielnickich Kossakowa zwana Mamidłem. O swoim starszym bracie Jerzym Magdalena Samozwaniec nie wspomina prawie wcale.




Początkowo trochę zdziwił mnie sposób w jaki autorka postanowiła "Marię i Magdalenę" napisać, później jednak przyzwyczaiłam się do niego, i choć fanką tego typu zabiegów nie jestem to jednak rozumiem co autorka chciała przez to osiągnąć. O co chodzi? O to, że narracja w książce Samozwaniec nie jest prowadzona jak to jest zwykle przyjęte w tego typu  publikacjach w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ale w osobie trzeciej. W ten oto sposób Madzia stworzyła książkę, którą momentami czyta się bardziej jak powieść niż jak wspomnienia. 
Już we wstępie Magdalena Samozwaniec zwraca się do dwóch małych dziewczynek z pytaniem na czym dokładnie skupić się w tej książce i od czego zacząć. Lilka i Madzia radzą jej między innymi:

"(...) Opisz atmosferę ówczesnego Krakowa, napisz o tym, w jaki dziwny sposób ewakuowano wówczas dziewczynki z tak zwanych dobrych domów. Dzisiejsze harcerki, czytając owe opisy, będą pękać ze śmiechu. Pisz o przedziwnej higienie początków tego wieku, o snobizmie, który wówczas panował, i przesadnej dewocji, do której dzieci zmuszano. Nie bój się, pisz, i tak redaktor, który zaopiekuje się twoimi wspomnieniami, wykreśli Ci z tego połowę."

oraz:

"(...) O sobie staraj się pisać wesoło, ale raczej krytycznie, tak, jakbyś opisywała swoją najlepszą przyjaciółkę. Wówczas czytelnik daruje Ci może zbytni entuzjazm wobec Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Wojciecha. Jedni powiedzą: szowinizm rodzinny, drudzy - oto jej dwie największe miłości!"

I do tych porad małych dziewczynek dorosła Magdalena Samozwaniec się stosuje. Tym samym "Maria i Magdalena" obfituje w niezliczoną ilość ciekawostek dotyczących życia ludzi na przełomie wieków i w dwudziestoleciu międzywojennym. Czytamy zatem między innymi o tym jak Madzia i Lilka Kossak szokowały społeczeństwo krakowskie jeżdżąc po Krakowie na rowerach, jaka była reakcja Mamidła gdy pewnego dnia podążająca za modą Lilka pojawiła się w domu w sukni, która odsłaniała jej kostki oraz jaki rodzaj higieny stosowały ówczesne panny, a co za tym idzie, co to było Eau de Pologne?

Poza tym zdziwienie budzą 'katusze' jakie przeżywała matka dziewcząt w czasach tzw. Wielkiej Wojny, gdy musiały się wyprowadzić z Kossakówki i zamieszkać w hoteliku w Ołomuńcu, w którym pokoje nie były codziennie sprzątane (!!), codzienne menu było jednakowe a pogoda nieciekawa. Sama autorka komentując listy Mamidła, w których ta opisuje te 'szokujące' wydarzenia nie próbuje kryć swojego krytycyzmu wobec nich. Tak jak poradziły jej dwie małe dziewczynki Magdalena Samozwaniec pisze o swojej rodzinie z humorem, ale zdarza się jej również być wobec niej krytyczną. Rzadko bo rzadko, ale cóż począć:P Zwłaszcza w stosunku do Tatki,  który z pewnością jest mężczyzną życia obu swoich córek, Madzia jest bezkrytyczna. Nie dziwię się szczerze mówiąc. Kochający, rozpieszczający córki i żonę, wpatrzony i podziwiający ich dokonania, bezkrytyczny niemal, biegnący z pomocą gdy potrzeba Wojciech Kossak był idealnym ojcem dla tych dwóch kobiet o artystycznych duszach, które potrzebowały mężczyzny, który będzie je popierał w ich działaniach. 
Drugą osobą tak bardzo kochaną przez Magdalenę Samozwaniec jest Maria Pawlikowska - Jasnorzewska. Siostra, z którą nie raz i nie dwa drze Magda przysłowiowe koty, z którą nieustannie rywalizuje na każdym niemal polu (zwłaszcza artystycznym) jest tak naprawdę jej wielką miłością. Wychowywane razem, Maria i Magdalena są w stanie zrobić dla siebie dosłownie wszystko a ich miłość i przywiązanie dla kolejnych mężów obu kobiet stanowią nie lada wyzwanie i konkurencję. Wiadomo bowiem, że jeśli któraś z Kossakówien ma wybrać między mężem a siostrą, z zamkniętymi oczami zawsze wybierze siostrę. Pięknie Madzia opisuje swoją siostrę i choć czasem zwraca uwagę na jakieś jej wady to zawsze znajduje dla nich usprawiedliwienie, zawsze postawi swoją siostrę nad samą sobą i prędzej skrytykuje siebie niż ją... I tylko szkoda, że siostry nie miały możliwości spotkać się po zakończeniu II Wojny Światowej choć jeszcze ten jeden jedyny raz.

Swoją książką Magdalena Samozwaniec po raz kolejny zafundowała mi niezłą ucztę i cieszę się, że na mojej półce czekają już kolejne pozycje nawiązujące swoją treścią do rodziny Kossaków! Mnaim:P


M. Samozwaniec, Maria i Magdalena, Świat Książki, Warszawa 2010, s.547.

2012-10-25

Gorzko.

Po zobaczeniu trailera tego filmu spodziewałam się słodko - gorzkiej opowieści o młodym małżeństwie w kryzysie. Dostałam gorzki w wydźwięku obraz, opowiadający o młodych ludziach (dokładniej, dzisiejszych młodych małżonkach), dla których to co znajduje się za tzw. płotem jest warte więcej od tego co już posiadają. Jak śpiewała kiedyś K. Klich: "Znów się zepsułeś i wiem co zrobię, zamienię Ciebie na lepszy model". Co jednak, gdy zamiennik okazuje się wcale nie lepszy od pierwowzoru i wracamy do punktu wyjścia? I co, gdy odkrywamy, że życie jest po prostu życiem i każda bajka kiedyś musi się skończyć?
Ciekawy film. Nie najlepszy z tych jakie ostatnio widziałam, ale ciekawy i z pewnością warty zobaczenia.




"Take this waltz".

2012-10-23

"Przesłuchanie" - Ryszard Bugajski.

Przyznaję, że zaskoczyło mnie to, jak bardzo spodobała mi się ta krótka książka Ryszarda Bugajskiego. 
"Przesłuchanie", na podstawie której to powieści powstał w 1982 roku film - legenda, określany przez władze mianem "najbardziej antykomunistycznego filmu w historii PRL-u" to niezwykle realistyczny i poruszający 'dowód w sprawie' jaką z pewnością jest brutalna rzeczywistość Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, gdzie jak w "Procesie" Kawki można zostać aresztowanym bez podania powodu, można być zmuszanym do tego by zeznawać nie wiedząc jaki jest cel tych zeznań, można zostać zagonionym przez swoich 'katów' w 'kozi róg', z którego wyjściem jest albo przyznanie się do wyimaginowanej winy albo śmierć.




Jest rok 1951. Antonina Dziwisz (Tonia) jest młodą aktorką, która jeździ z zespołem artystycznym po kraju i swoją sztuką "niesie kaganek oświaty" ludziom żyjącym na wsiach i w PGR-ach. Jej życie toczy się w drodze, razem z mężem Kostkiem i grupą innych członków zespołu tworzą na tamten czas rodzinę. Kobieta wydaje się być nic nie znaczącą, zwłaszcza dla ówczesnych władz, postacią. I tutaj nagle okazuje się, że władza myśli o niej całkiem inaczej. Gdy w trakcie jednego z przedstawień Tonia schodzi ze sceny do garderoby, zastaje tam dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Nie wzbudzają oni jej podejrzeń i kobieta najpierw wypija z nimi po kieliszku wódki a następnie udaje się do "Kameralnej" (z tekstu domyślam się, że to restauracja / pub / dancing). Tam tańczą, piją i zanim Tonia ma szansę zorientować się co się dzieje, siedzi razem z nimi w czarnym samochodzie, który nie wiezie ich jednak w stronę jej mieszkania... Kobieta trafia do więzienia. Początkowo przekonana o tym, że zaszła jakaś pomyłka, próbuje tą abstrakcyjną sytuację wyśmiać, jednak wraz z mijaniem kolejnych godzin i dni Tonia przekonuje się, że jej pobyt w więzieniu jest jak najbardziej celowy, a zeznania, których się od niej oczekuje mają podążać w jednym, bardzo określonym kierunku.  Władza ludowa "ma zawsze rację" i dlatego też przedstawiciele SB chcą przy użyciu niemal wszystkich dostępnych im 'środków' zmusić Antoninę do złożenia zeznań obciążających jej kolegę z zespołu, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz imperialistycznego zachodu. Kobieta jest jednak nieugięta...

"Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego to książka 'błyskawiczna', czyli z tych co to, gdy zaczniemy je czytać to za tzw. jednym podejściem jesteśmy w stanie ją całą pochłonąć. Napisana bardzo prostym językiem jest tym bardziej przejmująca, szokująca i realna, zwłaszcza dla nas 'młodych', którzy życia w czasach komunizmu tylko liznęli, dla których tego typu aresztowania i znęcanie się nad tzw. więźniami politycznymi kojarzą się tylko z wydarzeniami na Białorusi, w Korei Północnej czy innych nie Europejskich czy nie kapitalistycznych państwach. Dla nas właśnie, to, co spotkało Tonię jest niewyobrażalne, metody, które zastosowano by zmusić ją do mówienia są niezrozumiałe, sytuacja abstrakcyjna do tego stopnia, iż wydaje się być niemożliwą. Samo państwo, w którym wypaczona 'sprawiedliwość' jest wymierzana takim a nie innym osobom i w taki a nie inny sposób, wydaje się nie mieć racji bytu. Historia naszego kraju jest jednak taka a nie inna i czy tego chcemy czy nie, również z takimi 'demonami z przeszłości' przychodzi nam się czasami zmierzyć. Wracając jednak do samej książki, warto zaznaczyć, że jest ona również świetnym studium osoby znajdującej się nagle w skrajnych warunkach, która pomimo wszystko postanawia jednak się nie poddać oraz zawalczyć o siebie i swoją niezależność. 
Uważam, że zdecydowanie jest to jedna z tych publikacji, które nie tylko warto, ale które powinno się przeczytać. Ja już poluję na kontynuację "Przesłuchania", czyli "Pieprz i sól", która to książka skupia się na historii córki Antoniny Dziwisz, Małgorzaty. Nabrałam również ochoty na oglądnięcie sfilmowanego "Przesłuchania" z genialną podobno rolą Krystyny Jandy. 
Polecam.


R. Bugajski, Przesłuchanie, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2001, s.164.

2012-10-20

Bardzo średnio. "Babunia" Frederique Deghelt.

Mój zakup tej książki to całkowity przypadek, impuls w połączeniu z potrzebą posiadania pięciu książek przy których wysyłka z pewnej internetowej księgarni była za darmo (kto zgadnie jakiej?:P). Długo wahałam się czy akurat tą książkę wybrać, ale uległam pozytywnym opiniom na jej temat i tym oto sposobem wylądowała ona na mojej półce.
Na tylnej okładce książki czytamy: "Urocza opowieść o poznawaniu się, związkach przeszłości z dniem dzisiejszym, o miłości i radości, jaką niesie czytanie książek." Czy naprawdę "Babunia" taka jest? Hmm, debatowałabym.




Jade, młoda dziennikarka aspirująca do bycia pisarką, dowiaduje się, że jej ukochana babunia Jeanne, która od śmierci swojego męża mieszkała sama, ma teraz zostać mieszkanką domu opieki. Taką decyzję powzięły jej trzy córki i z taką decyzją ciotek, zawiadomiona o tym fakcie przez swojego ojca, Jade nie może się zgodzić. W tajemnicy udaje się do babci i zabiera ją ze sobą do Paryża by ta zamieszkała z nią w jej mieszkaniu. To dopiero wtedy Jade zaczyna odkrywać to jaką osobą naprawdę była i jaką osobą jest jej babcia. Osiemdziesięcioletnia kobieta za wsi, do tej pory uważana przez wnuczkę za osobę nie tylko niewykształconą ale i średnio inteligentną, odkrywa przed Jade swoją drugą twarz w momencie gdy okazuje się, że Jeanne jest samorodną znawczynią literatury, która przez całe życie swoje uwielbienie dla książek musiała ukrywać. To wyznanie staje się początkiem 'nowej ery' w życiu obu kobiet...

Czytając "Babunię" od samego początku miałam wrażenie, że autorka miała aspiracje by ze swojej książki zrobić coś więcej niż to czym w rzeczywistości jest. Zdecydowanie wyczuwam w tej powieści ochotę autorki by książka była odbierana nie tylko jako lekka lektura, ale również jako książka ambitna, skłaniająca do refleksji. Niestety sama ochota nie wystarczy i dla mnie ta książka to jednak głównie tzw. czytadło, choć znajdziemy tutaj nutkę sentymentalizmu. 
Narracja w książce prowadzona jest przez trzy osoby, narratora, babcię oraz Jade. Jak dla mnie w tym zabiegu polega cały problem powieści. Do rozstroju nerwowego doprowadzało mnie bowiem, gdy tytułowa babunia rozmyślając na jakiś temat tłumaczyła sobie (w domyśle czytelnikowi) to co myśli. Nie znoszę tego typu zabiegów bo automatycznie książka traci dla mnie na wiarygodności. Nikt przecież, kto jest przy zdrowych zmysłach, tak się nie zachowuje, nie myśli czegoś a za chwilę nie szuka dla tej myśli wytłumaczenia, nie opowiada jej! 
Ponadto wydawca obiecuje nam na okładce niespodziankę za niespodzianką, odkrywanie poruszających tajemnic z przeszłości oraz zaskakujące zakończenie. Z tej trójki tylko słowa dotyczące zaskakującej puenty książki są prawdą. Niespodzianek nie znalazłam, a ta jedna, którą był fakt, iż Jeanne jednak w swoim życiu sporo książek przeczytała nie powala na kolana (może gdyby rzeczywiście w jakiś ciekawy, oryginalny sposób wytłumaczyć fakt, że babunia otwarcie czytać nie mogła? A tak, nic). Również poruszająca tajemnica z przeszłości nie była moim zdaniem specjalnie intrygująca. Co mogę autorce oddać to zakończenie, które rzeczywiście pozwala spojrzeć na tą powieść w innym świetle. Faktem jest również, że "Babunia" napisana jest sprawnie, czyta się ją szybko i jest w niej jakiś potencjał. Szkoda, że nie zrealizowany:(


F. Deghelt, Babunia, Świat Książki, Warszawa 2011, s.271.

2012-10-19

"Róża".

Zbierałam siły do oglądnięcia tego filmu miesiącami. Dziś się na to zdobyłam. Teraz nie opuszcza mnie jedna myśl: dzięki Bogu przyszło mi żyć w takich a nie innych czasach.




2012-10-18

"Shame".

Lubię takie filmy. Przemyślane, niespieszne, dojrzałe kino. "Shame" to świetne studium życia mężczyzny uzależnionego od seksu oraz poruszający obraz ludzi nie potrafiących radzić sobie z własnym życiem, demonami z przeszłości i samotnością. Warto zobaczyć.



2012-10-16

Olga Tokarczuk, "Prawiek i inne czasy".

Do teraz nie znałam twórczości Olgi Tokarczuk. Dużo o niej słyszałam i ciekawość na jej temat mnie zżerała, ale przyznaję, że miałam również obawy, bo jak gdzieś wyczytałam jest to jedna z tych autorek, których styl pisania albo się pokocha, albo znienawidzi. Po przeczytaniu "Prawieku i innych czasów" z wielką przyjemnością głoszę Wam, że zaliczam się do grupy pierwszej. Tokarczuk niewątpliwie mnie do siebie przekonała, a jej styl, tak prosty, lekki, momentami wręcz potoczny z pewnością potrafi od siebie uzależnić, zwłaszcza, gdy sama powieść do najłatwiejszych nie należy. Już po raz kolejny okazuje się, że w ambitnych książkach, takich których celem jest zmuszenie czytelnika do refleksji, przystopowania i zastanowienia się nad światem, prostota języka sprawdza się najlepiej. Tokarczuk to wie!




Gdzieś wyczytałam, że tytułowy Prawiek (czyli wieś, w której toczy się akcja) jest metaforą świata, ale ja od samego początku odebrałam go jako metaforę Polski, przecinanej przez rzeki, gdzie "niebezpieczeństwem zachodniej granicy jest popadnięcie w pychę", a wschodniej "głupota, która bierze się z chęci mędrkowania". Możliwe, że nie mam racji, ale takie rozumienie Prawieku nasunęło mi się na myśl już przy czytaniu pierwszego mini-rozdziału i nie opuściło mnie do samego końca. No cóż, najwyżej się mylę... A nawet jeśli tak, to nie uważam by takie rozumienie Prawieku zaszkodziło w jakikolwiek sposób mojemu odbiorowi tej powieści.
Warto podkreślić, że Prawiek jest zamkniętą częścią świata (otoczoną niewidzialną dla jego mieszkańców granicą) z której niewielu udaje się tak naprawdę wyrwać, a do której wielka polityka i historia wkradają się niepostrzeżenie wywierając niemały wpływ na życie jego mieszkańców, ale jednak nie niszcząc głównego nurtu ich życia, które mimo zmian toczy się ciągle jednym rytmem wyznaczanym przez samą społeczność Prawieku. W ogóle mam wrażenie, że Prawiek z tą swoją hermetycznością i skupieniem na sobie doskonale charakteryzuje prawdopodobnie każdą mniejszą polską miejscowość i jeśli mam być szczera to właśnie tak wyobrażam sobie przeszłość wsi z której sama pochodzę.

"Prawiek i inne czasy" składa się w moim mniemaniu z trzech głównych 'warstw', jeśli można tak to nazwać. Pierwszą z pewnością jest 'warstwa ludzka', a to znaczy, że powieść Tokarczuk to po pierwsze saga, czyli akurat w tym przypadku, oszczędnie, acz poruszająco spisane dzieje dwóch rodów: Niebieskich i Boskich. Losy tych rodzin splatają się ze sobą za sprawą małżeństwa ukochanej córki Genowefy i Michała Niebieskich - Misi z jedynym synem starego Boskiego - Pawłem.
Po drugie, "Prawiek i inne czasy" to tzw. powieść - rzeka. W swojej książce Tokarczuk opisuje bowiem nie tylko wiejskie życie dwóch rodzin, ale również skupia się na życiu innych mieszkańców tej małej społeczności jaką jest Prawiek, opisuje ich zawiłe losy, które wpływają na siebie nawzajem, nie stroni również od wydarzeń historycznych, które często w bardzo widoczny sposób kształtują życie mieszkańców Prawieku.
Po trzecie i chyba po ostatnie, korci mnie by napisać, że jest to również powieść w jakimś sensie filozoficzna, symboliczna, fantastyczna i magiczna w jednym. Tokarczuk pisze trochę o Bogu, trochę o magii działającej we wszechświecie, trochę o prymitywnych, pierwotnych instynktach uśpionych, ale jednak istniejących w człowieku, trochę o zbawiennej lub niszczącej sile natury.

Autorka z pewną pobłażliwością pisze o tym co się dzieje ze światem. Nie przywiązuje zbytniej uwagi do tego by w jak najbardziej obrazowy sposób przedstawić nam choćby okrucieństwa wojenne, raczej przechodzi nad nimi do porządku dziennego skupiając się na samych ludziach, którzy są jej punktami zaczepnymi oraz których działania i próby podążania ku lepszemu życiu i lepszej przyszłości stanowią chyba główny sens tej powieści. O tak, walka o to 'coś' lepszego, o to by nadać sens swojemu życiu są w tej powieści bardzo widoczne!

"Prawiek i inne czasy" czyta się doskonale. Szybko, z zainteresowaniem, lekko. Wiem, że będę do niej jeszcze wracać, głównie dlatego, iż wydaje mi się, że dla tak ambitnej książki, tak wielowarstwowej powieści jeden raz to za mało by w pełni ją zrozumieć. 
Cieszę się, że autorka mnie do siebie przekonała. Nabrałam jeszcze większej ochoty na "Biegunów":)


O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s.302.

2012-10-10

Jest! Niczym powrót do domu. "McDusia" Małgorzaty Musierowicz.

Połknęłam ze smakiem, ogromną przyjemnością i jak zwykle, z ochotą na dokładkę. Chyba tak mogę nazwać to co zaszło między mną a "McDusią", bo ja już Jeżycjady nie czytam od dłuższego czasu, ja kolejne książki wchodzące w skład serii połykam i nigdy nie zdarzyło mi się jeszcze, bym z powodu tej swojej łapczywości miała po nich jakąś zgagę. Jestem bowiem w stosunku do tworów literackich Małgorzaty Musierowicz niemal bezkrytyczna, a każdy mój książkowy powrót na Jeżyce to tym samym powrót do mojego domu rodzinnego, do czasów wczesnej młodości, do swojego innego, już na zawsze zmienionego, życia. I nie ma znaczenia, że nie mam już 13 lat, że akcja "McDusi" też toczy się już w całkiem innym świecie niż ten opisywany, dajmy na to, w "Kwiecie kalafiora". Ważne, że autorka nadal umie w swoich kolejnych książkach odtworzyć atmosferę, którą znajdowałam w częściach najwcześniejszych, że nadal perypetie młodych, dorastających bohaterów cieszą mnie, rozczulają, wywołują ciepło w sercu i pozwalają na niektóre sprawy z mojego własnego życia spojrzeć z innej, Borejkowej perspektywy. Taka trochę magia i czar.




"McDusię" kupiłam dopiero w ostatnią sobotę, podczas swojego bardzo krótkiego pobytu w Polsce, i dlatego też wcześniej o oczy obiła mi się recenzja tej książki, która pojawiła się na jednym z blogów. Ponieważ z założenia nie czytam opinii o książkach, których lekturę mam w najbliższych planach (nie chcę sobie zaburzać swojego własnego odbioru danej powieści) to z mojego bardzo pobieżnego jej prześledzenia w pamięci utkwiło mi zdanie nawiązujące w kontekście "McDusi" do telenoweli. Przyznam, że zagnieździły się te słowa w mojej głowie do tego stopnia, że zaczynając czytać "McDusię" szukałam w niej tych telenowelowych elementów, które by mnie denerwowały, drażniły i które pomogły by mi się uporać z tym porównaniem, jak dla mnie pejoratywnym (choć recenzji nie czytałam i jeszcze raz to podkreślam, to są tylko moje własne odczucia co do zastosowanych słów:)). 

Zaczęło się od przyjazdu Magdusi Ogorzałek do Poznania. Dziewczyna miała się zająć uporządkowaniem mieszkania swojego zmarłego pradziadka, profesora Dmuchawca, a ponieważ Borejkowie nigdy nie zostawiliby córki Kreski samej sobie, Magdusia (z powodu swojego uwielbienia dla tłustego jedzenia zwana przez Idę McDusią lub McDonaldusią) zamieszkała razem z nimi przy Roosevelta. I wtedy to właśnie w jej otoczeniu pojawiają się dwaj bardzo młodzi mężczyźni, Ignacy Grzegorz Stryba i Józef Pałys, z których jeden jest bezgranicznie oczarowany młodą panną, a drugi wydaje się jej nawet nie lubić, aczkolwiek ona zwraca na niego swoją uwagę. W tym właśnie początkowym momencie książki pomyślałam, że może ta część naprawdę jest trochę jak telenowela, bo jedna kobieta i dwóch mężczyzn może niczego dobrego ani nowego nie wróżyć:P Autorka poradziła sobie jednak z tym niezwykłym trójkątem w sposób bardzo mnie zadowalający, a sama historia osnuta wokół tej trójki młodych ludzi została wzbogacona o piękne i wzruszające wspomnienie o profesorze Dmuchawcu, przy którym nie raz i nie dwa 'oczy zaszły mi mgłą' oraz o postać Trolli bez której Józinek nie byłby takim Józinkiem jakim jest. Oczywiście, jak to u Małgorzaty Musierowicz, nie jednym wątkiem książka stoi. Pojawia się zatem drugi motyw w "McDusi", a jest nim ślub Laury i Adama zaplanowany na 27 grudnia. Panna Młoda i Pan Młody zakochani na amen, przygotowania w toku a jednak zdarzają się 'mniejsze zachmurzenia' i 'większe burze' pomiędzy poszczególnymi uczestnikami tych nadchodzących uroczystości, nie wszystko ma również ochotę iść zgodnie z planem. Nudno zatem nie jest. 
Jest za to ciepło, serdecznie i refleksyjnie, jak to w Jeżycjadzie. Warto zaznaczyć, że z całej serii jest to chyba część najbardziej obfitująca w tą, wspomnianą przeze mnie, refleksyjność, rozważania nad przemijaniem, zmianami, upływającym czasem... Można przy niej pomyśleć. Telenoweli brak, a jeśli nawet jest, to za taką jej formę jestem gotowa 'się pokroić' i jak to ktoś kiedyś powiedział, Jeżycjadę będę czytać wciąż i wciąż od nowa 'do końca świata i o jeden dzień dłużej'! "McDusia" to moim zdaniem jedna z topowych części Jeżycjady:)))

I teraz pozostaje mi jedynie czekać i modlić się, by kolejna część serii zatytułowana "Wnuczka do orzechów" pojawiła się na księgarnianych półkach szybciej niż "McDusia"...


M. Musierowicz, McDusia, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź, s.292.

2012-10-02

Tomáš Zmeškal i jego "List miłosny pismem klinowym".

Czuję coraz większą sympatię i szacunek do czeskich pisarzy i czeskiej literatury. "List miłosny pismem klinowym" jest już kolejną w mojej 'karierze' książką napisaną przez Czecha i przyznaję, że 'apetyt rośnie w miarę jedzenia':) Marzy mi się teraz przeczytać coś Bohumila Hrabala (jakieś sugestie?). Może powinnam również w końcu sięgnąć po 'coś' Mariusza Szczygła, który Czechem nie jest ale o nich pisze, podobno świetnie?




"List miłosny pismem klinowym", debiutancka powieść Tomáša Zmeškala skupia się, ogólnie rzecz biorąc, na historii małżeństwa Josefa i Kwiety Czernych. Takie podsumowywanie tej książki jest jednak dla niej krzywdzące, bo autor stworzył tutaj świetnie skonstruowaną, wielowątkową powieść obyczajowo - psychologiczną, której każdy kolejny element doskonale wpasowuje się do tej poruszającej układanki jaką los zgotował małżeństwu Czernych. "List miłosny pismem klinowym" to moim zdaniem głównie powieść o tym jak Historia, pisana przez duże H, potrafi wkraść się w czyjeś całkiem zwyczajne życie i je zniszczyć, pozbawić magii, która scalała rodziny, pozbawić szansy na dalszy rozwój i rozkwit uczuć, które niegdyś łączyły ze sobą ich członków. Właśnie to mnie w tej książce poruszyło najbardziej, ten stopień zniszczeń emocjonalnych, z którymi zwykli ludzie nie potrafili sobie poradzić, które wypaliły wszystko co wartościowe w małżeństwie. Dodatkowo, ponieważ książka ta opiera się na wydarzeniach, które począwszy od II Wojny Światowej, poprzez rok 1968, 1981, aż po współczesność kreowały dzisiejsze Czechy można ją również w dużym stopniu zaliczyć do nurtu literatury rozliczeniowej. Co jak co, ale rozważań nad przeszłością i teraźniejszością Czech w tej książce nie brakuje.

Główni bohaterowie książki, Kwieta i Josef poznali się przed II Wojną Światową na wykładach profesora Hroznego, który znany był z tego, iż odczytał napisane pismem klinowym teksty hetyckie. Josef, który urodził się w roku przetłumaczenia tekstów uważał taki bieg zdarzeń za znak i dlatego sam również marzył o odkryciu i rozszyfrowaniu nieznanego języka. Chciał w ten sposób zaimponować swojej ukochanej Kwiecie. Niestety nadchodzi rok 1948, Josef zostaje aresztowany za działalność na szkodę swego państwa i osadzony w więzieniu na 13 lat, które to lata jednak ostatecznie zostają zniwelowane do 10-ciu. Młoda żona i kilkumiesięczna córka zostają same. Kwieta, kochająca swojego męża całym sercem szuka jakiegokolwiek sposobu na to by mu pomóc. W końcu matka przypomina jej o Hynku, przyjacielu Josefa, który dawniej ubiegał się o rękę Kwiety, a teraz jest prawnikiem i liczącą się osobistością. Kobieta postanawia się do niego zwrócić o pomoc nie podejrzewając nawet, że to on, ten 'przyjaciel' właśnie, stoi za aresztowaniem jej ukochanego. Hynek okazuje się człowiekiem oddanym  'sprawie' swojego kraju oraz ogarniętym chęcią zemsty na dwójce ludzi, która w jego mniemaniu go zdradziła...
Josef wraca na łono swojej rodziny po 10 latach pobytu w więzieniu. Niestety, krótko po powrocie mężczyzna odkrywa trudną prawdę o relacji jaka łączyła jego żonę i Hyneka. W jednej chwili wszystko się zmienia. Śledząc dalsze losy małżeństwa odkrywamy, że to co się stało wpłynęło nie tylko na ich życie, ale również na życie ich jedynej córki Alicji i w konsekwencji wnuka Krzysztofa.

Książka "List miłosny pismem klinowym" napisana jest prostym językiem, co moim zdaniem doskonale współgra ze skomplikowaną fabułą, która składa się z retrospekcji, wtrąceń w postaci pozornie nie powiązanych ze sprawą bohaterów i ich przeżyć, snów czy opowieści. W takiej sytuacji język pozbawiony niepotrzebnych ozdobników sprawdza się najlepiej, bo pozwala czytelnikowi skupić się na akcji, która w wypadku tej powieści bardzo skłania do refleksji. 
Przyznaję, że mnie samą ta książka poruszyła bardzo. Nie potrafię przejść obojętnie i bez jakiegoś bólu w sercu, gdy czytam o czymś, co było tak piękne i czyste jak miłość Kwiety i Josefa, a co z powodu nie tylko zawirowań historycznych, ale również złych intencji innych, uległo zniszczeniu. Chyba najdramatyczniejsze w tej powieści jest jednak to, że uczucie ich łączące nigdy nie wygasło, zostało natomiast przytłumione, przysypane całym tym złem, niesprawiedliwością i podłością, która ich spotkała i z którą nie mogli sobie poradzić.  Piękna i smutna jest to książka. Polecam:)


T. Zmeškal, List miłosny pismem klinowym, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s.397.

2012-10-01

"W ciemności".

Najpierw były książki. Dwie. Obie niesamowicie wciągające, doskonale się uzupełniające, obie bardzo dobre. I chyba dlatego nie mogłam się zabrać za oglądanie filmu. Podświadomie czułam, że nie będzie on tak dobry jak te książki i nie byłam pewna, czy w takim razie w ogóle go oglądać. Wygrała jednak ciekawość, zwłaszcza gry Roberta Więckiewicza.

Na jednym z blogów ktoś mądrze napisał, że jest różnica pomiędzy dobrym filmem, a poruszającą historią. I ten film jest moim zdaniem właśnie przykładem poruszającej historii, która broni się doskonale bez filmu. Jak dla mnie "W ciemności" wypada blado przy spisanych wspomnieniach Krystyny i Ignacego Chigerów. Od książek nie mogłam się oderwać, film natomiast trochę mnie nudził, denerwowały mnie jego niedociągnięcia, zmiany fabuły i tylko do Więckiewicza nic nie mam, bo był po prostu świetny! Podejrzewam, że gdybym wcześniej nie czytała książek zrobiłby na mnie większe wrażenie, a tak swoje bijące serce i łzy zostawiłam książkom, a film po prostu oglądnęłam i już. I tylko zastanawiałam się za co został nominowany do Oscara? Doszłam do wniosku, że chyba za tą poruszającą historię właśnie, bo na pewno nie za to, że jest tak dobry. W Polsce kręci się moim zdaniem lepsze filmy, dużo lepsze.
Zdecydowanie bardziej polecam książki: "Dziewczynka w zielonym sweterku" i "Świat w mroku".