2013-07-24

Houston, bez problemu. Katarzyny Grocholi "Houston, mamy problem".

Po przeczytaniu "Houston, mamy problem" wypada mi swoje wcześniejsze słowa na temat czytadeł między bajki włożyć. W poście dotyczącym książki "Mam łóżko z racuchów" pisałam bowiem, że od tego typu literatury oczekuję już czegoś więcej niż tylko rozrywki w czystej formie. Prawda jest jednak taka, że swoją nową, choć nie najnowszą powieścią, Katarzyna Grochola strzeliła mi wielkiego prztyczka w nos i chcąc nie chcąc, do błędu w ocenie swoich własnych zainteresowań przyznać się muszę. "Houston, mamy problem" to czytadło w pełnym znaczeniu tego słowa, a bawiłam się przy nim doskonale! Może zatem to, że tamta książka zbytnio mi się nie spodobała nie jest kwestią jej gatunku, a autora i obranego tematu? Może to właśnie tej rozrywki oczekuję najbardziej, a "Mam łóżko z racuchów" nie dostarczyło mi jej wystarczająco dużo? Może zrobiło się za nudno? Co by to jednak nie było, ważne, że z książką Katarzyny Grocholi spędziłam czas bardzo przyjemnie. Zaskakująco przyjemnie śmiem nawet twierdzić :)




Nie jestem wierną fanką Grocholi, nie wyczekuję jej nowych powieści i nie biegnę do księgarni na wiadomość, że takowe się pojawiają, co nie znaczy, że nie mam do niej szacunku i nie cenię jej jako autorki powieści skierowanych do kobiet. Jak chyba większość z Was, z autorką zapoznałam się za sprawą jej serii książek o perypetiach pewnej Judyty. Pamiętam do tej pory ten boom na jej książki, który swego czasu nastąpił i przyznaję, że i ja mu uległam. Później jednak z twórczością Katarzyny Grocholi przystopowałam i tak naprawdę, zanim sięgnęłam po "Houston, mamy problem" przez moje ręce przewinęła się jedynie powieść "Przegryźć dżdżownicę", którą autorka delikatnie mnie zszokowała (pozytywnie), gdy okazało się, że to nie jest to to, do czego byłam przyzwyczajona. 

"Houston, mamy problem" to dla mnie powrót Grocholi do tzw. korzeni, bo pomimo, że centralną postacią książki jest mężczyzna, atmosferą i humorem w niej zawartym przypomina mi ona "Nigdy w życiu!". Jest zatem lekko i zabawnie, choć momentami  również nostalgicznie i refleksyjnie. Główny bohater powieści, Jeremiasz, próbuje poradzić sobie po dość dramatycznym rozstaniu ze swoją dziewczyną Martą. W międzyczasie walczy z matką o to, by ta pozwoliła mu być jednostką samo stanowiącą o sobie i nie wtrącała się w każdy niemal element jego życia, a także marzy o powrocie do pracy w swoim zawodzie (mężczyzna jest operatorem), który to powrót utrudnia pamięć o pewnym skandalu sprzed kilku lat, którego głównym bohaterem był właśnie Jeremiasz. Te i inne wydarzenia z życia tego ponad trzydziestoletniego mężczyzny spisała Katarzyna Grochola na 600 stronach powieści, co może przerażać tych, którzy boją się nudy (co zrozumiałe). Na szczęście, okazuje się, że książka napisana jest z taką werwą i wyczuciem, że na nudę nie ma tutaj ani czasu ani miejsca. Mi osobiście "Houston, mamy problem" czytało się wyśmienicie. Ubawiła mnie ta książka i choć początkowo nie byłam pozytywnie nastawiona do sposobu w jaki autorka pisze, czyli Jeremi mówi i myśli (jakieś mi się to wszystko wydawało za płytkie, za wulgarnie miejscami), to później zauważyłam pewną transformację w sposobie jego zachowania i to już mnie do książki i do samego bohatera bardziej przekonało. 

Niezbyt często spotykam się z książkami napisanymi przez kobiety, których głównymi bohaterami są mężczyźni (częściej to mężczyźni porywają się na to, by pisać w imieniu kobiet). Totalnym nieporozumieniem wydaje się napisanie powieści głównie dla kobiet, przez kobietę, która w swojej książce wciela się w mężczyznę (ale zamotałam :P), ale Katarzyna Grochola wybrnęła z tego zadania obronną ręką. Spodobało mi się i już zaopatrzyłam się w dwie kolejne, choć chronologicznie poprzednie, książki tej autorki. Czasami jednak potrzebuję przeczytać coś lekkiego, niezobowiązującego i w tym momencie Grochola wydaje mi się autorką, na którą mogę postawić.


K. Grochola, Houston, mamy problem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s.606.

2013-07-20

Obława.

Świetny scenariusz i reżyseria, przepiękne, naprawdę przepiękne zdjęcia oraz doborowa obsada. Nie mogło być inaczej, nie mogła mi się "Obława" nie spodobać, nie mogła nie zostać najlepszym filmem roku 2012!
Zdrada ma wiele twarzy i jak dotąd żaden inny film nie pokazał mi tego tak dobitnie.



2013-07-14

Trafiłam w dziesiątkę. "Trafny wybór" J.K. Rowling.

Ostatnio natknęłam się na ranking najczęściej niekończonych książek według serwisu społecznościowego Goodreads. Ku mojemu zdziwieniu na pierwszym miejscu tej jakże osobliwej listy znalazła się najnowsza książka J.K. Rowling "Trafny wybór". Okazało się, że użytkownicy tegoż serwisu sięgali po nią oczekując podświadomie kontynuacji Harry'ego Pottera lub powieści 'na jej kształt i podobieństwo'. I tutaj wbiło mnie w fotel. Zaczęłam się na dobre zastanawiać, czym tak naprawdę kieruje się większość osób wybierając książki do przeczytania? Czy oprócz tych szczerze zainteresowanych literaturą, tzw. masy nie sprawdzają nawet po jaką książkę sięgają? Nie czytają choćby pobieżnie i choćby najkrótszych recenzji? No bo jak wytłumaczyć to, że od książki Rowling, która wszem i wobec reklamowana jest jako powieść wyłącznie dla dorosłych, ktoś może oczekiwać czegoś podobnego do Pottera? Ilu z tych rozczarowanych czytelników kupiło książkę nie wiedząc co kupują? Ile osób kupiło tą książkę swoim dzieciom bo zwiodło ich nazwisko autorki??? A co najbardziej mnie denerwuje to fakt, iż tyle osób nie dało z tego powodu nawet porządnej szansy powieści, która koniec końców jest naprawdę bardzo dobra i warta przeczytania!




"Trafny wybór" nazywany jest przez wielu debiutem J.K. Rowling. Wszak pisanie dla dzieci i młodzieży nieco różni się od tworzenia dla czytelników dorosłych, bardziej rozpieszczonych literacko i też często więcej od autora wymagających (choć z drugiej strony czy nie mówi się, że to dzieci są największym krytykiem twórczości dorosłych, bo nie da ich się oszukać i wmówić im byle czego?). Jak by jednak na to nie patrzeć, przyznać muszę, że sama również potraktowałam tą powieść jak debiut (przynajmniej w pewnym sensie) i cieszę się, że autorka dotąd kojarząca mi się głównie z małym czarodziejem, z takim powodzeniem wyszła z tej szuflady, w której systematycznie co jakiś czas sama się zamykała. 

Wracając jednak do sedna sprawy. "Trafny wybór" to jedna z tych książek, na które nie lubię trafiać. Dlaczego? Zdaję sobie sprawę, że jest to niesamowicie głupie, ale jestem nieuleczalną wręcz idealistką i co by się nie działo ja wolę wierzyć w to, że świat i ludzie mnie otaczający są z gruntu dobrzy, uczciwi i kierujący się w swoim życiu zasadami, do których ja sama jestem przywiązana i które stanowią dla mnie normę i granicę, której nigdy nie przekroczę. Najnowsza powieść J.K. Rowling brutalnie sprowadziła mnie w tej kwestii na ziemię. 

"Trafny wybór" to niezwykle trafny obraz środowiska małomiasteczkowych społeczności i ich zarządców. Tutaj każdy zna niemal każdego, wszelkie sympatie i animozje pomiędzy poszczególnymi osobami są powszechnie znane, a plotka stanowi zarówno formę rozrywki jak i walki o wpływy. 
Właśnie w jednym z takich małych, zamkniętych na obce wpływy miasteczek, Pagford, dochodzi pewnego wieczoru do niespodziewanej śmierci. Umiera Barry Fairbrother, jeden z radnych zasiadających w radzie gminy, można by się ośmielić powiedzieć: przywódca jednej z dwóch skonfliktowanych ze sobą frakcji. To tragiczne wydarzenie jednych pogrąża w żałobie i strachu przed zmianami, które może oznaczać, a w drugich budzi atawistyczną wręcz chęć na odzyskanie władzy w gminie. Pagford staje się areną, na której walka pomiędzy wrogo nastawionymi do siebie obozami przybiera coraz to nowe, zaskakujące formy. Okazuje się bowiem, że nie tylko zwolennicy i przeciwnicy Barry'ego mają w niej coś do powiedzenia. Swój głos w sprawie zabierają m.in. zawiedzeni ich życiowymi postawami, nastoletni potomkowie tychże radnych i osób do ich grona aspirujących a także osoby osobiście zaangażowane w sprawę, która stanowi podstawę konfliktu. W miarę spokojne dotąd miasteczko pogrąża się w chaosie, który potęgują sekrety jeden za drugim wyłaniające się z kolejnych szaf. 

"Trafny wybór" to książka przygnębiająca. Autorka nie szczędzi swoim czytelnikom wglądu w życie rodzin patologicznych, w których znęcanie psychiczne i fizyczne a także narkotyki są na porządku dziennym, w których dzieci traktowane są jak przeszkoda, w których ambicje rodziców względem potomków stopniowo tychże wyniszczają. Powieść J.K. Rowling to także brutalny obraz dzisiejszych szkół i z pozoru prawidłowo funkcjonujących jednostek rodzinnych, w których zakłamanie, wzajemne niechęci, oskarżenia  i prześladowania w żaden sposób nie współgrają z obrazem, który z takim uporem przedstawiany jest innym członkom społeczeństwa. W powieści "Trafny wybór" nic nie jest proste ani ładne, nic i nikt nie jest czysty jak łza, każda sytuacja ma drugie dno i każda niemal osoba ma drugą twarz. Tym bardziej zadziwia mnie fakt, że czyta się ją tak wyśmienicie! Doświadczenie jakie zdobyła autorka opisując na łamach siedmiu tomów dzieje Harry'ego Pottera w "Trafnym wyborze" daje o sobie znać. Okazuje się bowiem, że Rowling ma niesamowitą zdolność do snucia wciągających historii (nawet tych trudnych), od których trudno się oderwać! Dodatkowo, wszystko to napisane językiem, który sprawia, że książkę wręcz się połyka! Nic mnie w tej powieści nie rozczarowało, co więcej okazała się ona lepsza od moich o niej wyobrażeń, a to jak wiadomo znaczy wiele. 

Pamiętam wywiad J.K. Rowling z Oprah Winfrey, w którym ta pierwsza mówiła o tym jak wielkie wymagania i oczekiwania pojawiły się wobec jej przyszłych książek po tym, gdy zakończyła pisać ostatni tom Harry'ego Pottera (wtedy jeszcze nie zaczęła pisać kolejnej książki), jak wielkie ciśnienie czuje, by swoich czytelników nie zawieść. Cieszy mnie, że tą powieścią nie rozczarowała ani swoich fanów, ani siebie:)


J.K. Rowling, Trafny wybór, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, s.505.

2013-07-09

"Mam łóżko z racuchów" Jacklyn Moriarty.

Jaka dziwna, dziwna książka, do której nie potrafię się jednoznacznie ustosunkować. Z jednej strony spędziłam z nią w miarę przyjemny czas, bo co jak co, ale napisana jest językiem, który sprawia, że czyta się ją błyskawicznie i z niezwykłą łatwością, z drugiej jednak nie potrafię rozgryźć po co tak naprawdę ją czytałam, bo nie wniosła absolutnie nic a nic w moje życie (nawet ta przyjemność z jej czytania z czasem zastąpiona została jednak znudzeniem i zniecierpliwieniem). Czego mogę być natomiast stuprocentowo pewna to fakt, iż jest to książka stworzona li i jedynie po to by być tzw. zabójcą czasu, czyli ma się ją czytać szybko, łatwo i przyjemnie, po lekturze natomiast równie szybko ma się o niej zapomnieć. I tak właśnie jest. 




"Mam łóżko z racuchów" to powieść o tajemniczej rodzinie Zingów, której niby normalne życie toczy się wokół Sekretu. Sekret niemal kieruje ich życiem, co wiąże się między innymi z regularnymi spotkaniami rodzinnymi, na których omawiane są poszczególne jego 'elementy', chyba można tak to nazwać. Główne bohaterki książki to: Cath Murphy, pracująca w szkole podstawowej nauczycielka, która nie może odnaleźć szczęścia w miłości; Fancy Zing, matka Cassie (uczennicy Cath) i żona Radcliffa, spędzająca godziny na roztrząsaniu swojego małżeństwa i sensu jego istnienia; Marbie Zing, siostra Fancy, razem z nią aktywne zaangażowana w ochronę Sekretu, nieumiejąca poradzić sobie ze szczęściem, które ją spotkało. To właśnie ich losy śledzimy na ponad pięciuset stronach powieści "Mam łóżko z racuchów".  

Przyznaję, że Jacklyn Moriarty zgrabnie porusza się po temacie i stylistyce, którą sobie obrała. Książka trochę bajkowa, w której to co 'czarowne' jest bardzo smacznie dozowane, ani nie byłam tym 'przywalona', ani nie czułam, że czytam zwykłą powieść obyczajową. 
Trudno mi napisać o niej coś więcej, bo wydaje mi się, że nie bardzo jest co. Jak wspominałam wcześniej, nie zrobiła ona na mnie wielkiego wrażenia, aczkolwiek z pewnością jej lektura sprawi frajdę osobom, które wybierają się na wakacje i potrzebują na ten czas czegoś niezobowiązującego i niewymagającego. O tak, z pewnością mogę powiedzieć, że jest to typowa powieść wakacyjna. Niestety, a może jednak na szczęście, ja nawet w takich szukam już czegoś więcej niż tylko przyjemności.


J. Moriarty, Mam łóżko z racuchów, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2007, s.550.

2013-07-05

Poruszające.

Długo zastanawiałam się nad tym, czy chcę zobaczyć ten film. Jak to często bywa w takich przypadkach, tzw. kartą przetargową stała się osoba głównej aktorki. Krystynę Jandę cenię sobie bardzo i to dla niej zobaczyłam "Tatarak". Było inaczej i bardzo przejmująco. Teatralnie niemal.



2013-07-01

Anna Bolecka po raz trzeci. "Cadyk i dziewczyna".

"Cadyk i dziewczyna" to trzecia powieść Anny Boleckiej po którą sięgnęłam. Bardzo podoba mi się sposób w jaki pisze ta autorka, choć przyznaję, że po "Uwiedzionych" nie mogę trafić na kolejną jej książkę, która zrobiłaby na mnie aż takie wrażenie. Cała nadzieja w powieści "Biały kamień", która nie przez jedną osobę jest mi rekomendowana i którą z pewnością przeczytam w niedługim czasie. "Cadyk i dziewczyna" natomiast jest książką dobrą, ale w moim prywatnym rankingu raczej bliżej jej do "Concerto d'amore" niż do wspomnianych wcześniej  "Uwiedzionych".





W swojej najnowszej powieści Anna Bolecka porusza temat II Wojny Światowej i Holocaustu. Robi to w sposób z jakim do tej pory jeszcze się nie spotkałam. Nie ma tutaj bowiem epatowania czy chociażby detalicznego opisywania okrucieństwa, bólu, cierpienia czy nawet samego zła, które przecież nierozerwalnie wiążą się ze wspomnianymi tematami. W ich miejsce jest miłość, przyjaźń, poświęcenie, oddanie i walka o zachowanie godności do końca i człowieczeństwa w czasach, wydawałoby się, go pozbawionych.

"Cadyk i dziewczyna" to powieść, w której poznajemy dzieje niezwykłej przyjaźni pomiędzy zasymilowaną żydówką Polą Rubin a córką chasyda Muszką Chawą. Przed wojną zachowujące dystans połączony z ciekawością i wzajemnym niezrozumieniem, zbliżają się do siebie, gdy ta druga  z nich, zostaje z powodu swojej ciężkiej choroby i potrzeby ucieczki z Polski, pozostawiona przez swoją najbliższą rodzinę w szpitalu w Otwocku. To wtedy, odwiedzająca regularnie szpital Pola, staje się jej powiernikiem, informatorem i przyjaciółką gotową zrobić wszystko by ją uratować. Częste wizyty Poli w otwockim szpitalu nie są jednak powodowane chorobą Muszki, a miłością, która wybucha pomiędzy młodą dziewczyną a dojrzałym lekarzem, Żydem niemieckiego pochodzenia, Steinem. To to uczucie sprawia, że Pola, z niedojrzałej, niedoświadczonej, młodej dziewczyny zmienia się w mądrą, potrafiącą podejmować trudne, często dramatyczne decyzje, kobietę. Wbrew wszystkiemu, Stein nie traci czasu ani danej mu przez los szansy na to, by uświadomić Poli na czym polega godne życie i świadome jego przeżywanie do końca. To on, na spółkę z tajemniczym cadykiem, staje się przyczynkiem tego, że ta ukrywająca się po aryjskiej stronie młoda kobieta, podejmuje pewnego dnia bardzo odważne, ale również dramatyczne w swoich skutkach postanowienie...
Oczywiście "Cadyk i dziewczyna", tak jak zresztą każda czytana przeze mnie do tej pory książka Anny Boleckiej, nie składa się z dwóch tylko wątków. Osobnym jest historia wydostania się z wojennej Polski ojca Muszki Chawy, który wraz ze swoją najbliższą rodziną i współpracownikami stał się beneficjentem pomocy ze strony osób, których nigdy o takową by nie podejrzewał. 
Chyba jak w każdej książce tej autorki, tak i tu, znajdziemy również metafizyczne elementy fabuły. W "Cadyku i dziewczynie" taką rolę z pewnością pełni sam cadyk, czyli mąż sprawiedliwy, który w niewyjaśniony do końca sposób wkracza w życie Poli, po to by wytłumaczyć jej Boga i przygotować na przyjście końca. 

Anna Bolecka z pewnością ma dar pisania książek trudnych w bardzo prosty w odbiorze sposób. Nic tutaj nie jest przekombinowane, przegadane, a jednak czytelnik wie, że ma do czynienia z książką ambitną, choć przecież tak lekko podaną. Cieszy mnie też fakt, że to co brałam początkowo za zbyt wybujałą wyobraźnię autorki znalazło swoje potwierdzenie w rzeczywistych wydarzeniach i postaciach. 
Bardzo cenię sobie taki rodzaj pisarstwa i dlatego moja 'przygoda' a tą autorką chyba zawsze będzie miała tak zwany ciąg dalszy.


A. Bolecka, Cadyk i dziewczyna, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012, s.270.