2013-07-09

"Mam łóżko z racuchów" Jacklyn Moriarty.

Jaka dziwna, dziwna książka, do której nie potrafię się jednoznacznie ustosunkować. Z jednej strony spędziłam z nią w miarę przyjemny czas, bo co jak co, ale napisana jest językiem, który sprawia, że czyta się ją błyskawicznie i z niezwykłą łatwością, z drugiej jednak nie potrafię rozgryźć po co tak naprawdę ją czytałam, bo nie wniosła absolutnie nic a nic w moje życie (nawet ta przyjemność z jej czytania z czasem zastąpiona została jednak znudzeniem i zniecierpliwieniem). Czego mogę być natomiast stuprocentowo pewna to fakt, iż jest to książka stworzona li i jedynie po to by być tzw. zabójcą czasu, czyli ma się ją czytać szybko, łatwo i przyjemnie, po lekturze natomiast równie szybko ma się o niej zapomnieć. I tak właśnie jest. 




"Mam łóżko z racuchów" to powieść o tajemniczej rodzinie Zingów, której niby normalne życie toczy się wokół Sekretu. Sekret niemal kieruje ich życiem, co wiąże się między innymi z regularnymi spotkaniami rodzinnymi, na których omawiane są poszczególne jego 'elementy', chyba można tak to nazwać. Główne bohaterki książki to: Cath Murphy, pracująca w szkole podstawowej nauczycielka, która nie może odnaleźć szczęścia w miłości; Fancy Zing, matka Cassie (uczennicy Cath) i żona Radcliffa, spędzająca godziny na roztrząsaniu swojego małżeństwa i sensu jego istnienia; Marbie Zing, siostra Fancy, razem z nią aktywne zaangażowana w ochronę Sekretu, nieumiejąca poradzić sobie ze szczęściem, które ją spotkało. To właśnie ich losy śledzimy na ponad pięciuset stronach powieści "Mam łóżko z racuchów".  

Przyznaję, że Jacklyn Moriarty zgrabnie porusza się po temacie i stylistyce, którą sobie obrała. Książka trochę bajkowa, w której to co 'czarowne' jest bardzo smacznie dozowane, ani nie byłam tym 'przywalona', ani nie czułam, że czytam zwykłą powieść obyczajową. 
Trudno mi napisać o niej coś więcej, bo wydaje mi się, że nie bardzo jest co. Jak wspominałam wcześniej, nie zrobiła ona na mnie wielkiego wrażenia, aczkolwiek z pewnością jej lektura sprawi frajdę osobom, które wybierają się na wakacje i potrzebują na ten czas czegoś niezobowiązującego i niewymagającego. O tak, z pewnością mogę powiedzieć, że jest to typowa powieść wakacyjna. Niestety, a może jednak na szczęście, ja nawet w takich szukam już czegoś więcej niż tylko przyjemności.


J. Moriarty, Mam łóżko z racuchów, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2007, s.550.

4 komentarze:

  1. Kilka lat temu dałam się skusić wydawnictwu i pięknej okładce. Przyznam się szczerze, że zaczęłam i dałam sobie spokój. To były moje pierwsze kroki w odstawianiu książek na boczny tor jeśli mi nie podchodziły (wcześniej czytałam do końca choćby nie wiem co!)odstawiłam bez kłopotu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, ja też jej nie skończyłam. I nie dlatego, że taka beznadziejna czy 'cóś' tylko po prostu nie widziałam w tym moim jej dalszym czytaniu sensu. Darowałam sobie ostatnie 200 stron chyba. Wydaje mi się, że to co przeczytałam w zupełności wystarczyło mi do tego by wyrobić sobie o niej zdanie, zwłaszcza, że końcówki się domyślałam, a nawet jeśli się myliłam to nie robi mi to różnicy:) A książki, które mi nie podchodzą odstawiam bez problemu już od dłuższego czasu:D

      Usuń
  2. Hmm okładka piękna, ale co z tematyką? Zobaczymy , może się skuszę
    zapraszam http://qltura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń