Film "Walk the line" z Reese Witherspoon i Joaquin'em Phoenix'em powstał w 2005 roku. W 2006 został obsypany Złotymi Globami i Oskarami, a 4 czerwca 2011 roku duńska telewizja postanowiła ten film przypomnieć. Nieświadoma włączyłam telewizor i tak już przed nim zostałam, stając się tym samym wbrew swojej woli ogromną fanką tego filmu. Dziś jest 6 czerwca a ja "Walk the line" zdążyłam zobaczyć już dwa razy, oczywiście zaopatrzyłam się w soundtrack i stałam się wielbicielką talentu Joaquin'a...
Kiedy film wchodził na ekrany nie miałam na niego kompletnie ochoty: nie interesowała mnie historia w nim przedstawiona, nie pociagała mnie muzyka (przynajmniej tak mi się wtedy wydawało), nie przekonywała mnie Reese, która do moich ulubionych aktorek z pewnością nie należy. Do jego oglądnięcia nie nakłaniało mnie nic! Nic, które teraz zmieniło się we wszystko! Bardzo podoba mi się historia uczucia i kariery przedstawiona w tym filmie, muzykę pokochałam, a Reese zyskała mój szacunek, nie wspominając o Phoenix'ie którego pożeram oczami!!!:P
James Mangold w swoim filmie "Walk the line" przedstawia niezwykłą historię życia i kariery Johnny'ego Cash'a i jego drugiej żony June Carter Cash.
Johnny'ego poznajemy w 1944 roku na farmie bawełny w Arkansas, by później wyruszyć razem z nim do Niemiec, a następnie powrócić do Stanów. Wtedy to właśnie, w 1954 roku rozpoczyna się późniejsza kariera J.R. Cash'a. Johnny po powrocie z placówki w Niemczech żeni się ze swoją pierwszą żoną i wychowuje córkę. Próbuje pracować, ale sprzedawanie nie jest jego mocną stroną, dlatego też postanawia zawalczyć o swoje marzenie i zakłada zespół muzyczny...
W 1955 roku Johnny i jego zespół razem z innymi muzykami wyruszają w pierwszą trasę koncertową po Stanach. Wtedy to właśnie John poznaje June Carter, wokalistkę country. Rozpoczyna się ich historia... John, nierozumiany przez swoją żonę Vivian, powoli zakochuje się w June. Ta jednak będąc świeżo po rozwodzie, nie chce się wiązać z muzykiem, który nie dość, że ma swoją rodzinę, to jeszcze uzależnia się od narkotyków i alkoholu. Beznadziejnie zakochany w June, Johnny nie potrafi wytrwać w swoim małżeństwie, kompletnie je rujnując...
Nie chcę więcej pisać o fabule filmu, bo wydaje mi się, że nie potrafię jej w odpowiedni sposób streścić... Za głęboko ten film jeszcze we mnie jest, za bardzo jeszcze go przeżywam... Zadziwia mnie to, gdyż ta historia nie jest ani ogromnie dramatyczna, ani bardzo romantyczna. Jest to po prostu taka normalna opowieść o miłości, która dzieje się na tle tej zwariowanej kariery jej bohaterów. Naprawdę warto na nią zwrócić swoją uwagę.
Warto również oglądnąć ten film ze względu na genialne role Reese i Joaquin'a. Reese grająca June, to kobieta z krwi i kości, pełna sprzecznych uczuć, ukrywanych lęków, ale również współczucia i miłości.
Joaquin to natomiast wszystko to, co lubię w mężczyznach: zabójczo przystojny mężczyzna z gitarą, zagubiony a zarazem bardzo pewny siebie i swoich umiejętności, kochający kobietę, ale nie do końca akceptujący siebie. Taki typ niegrzecznego, zagubionego chłopca, który ja osobiście uwielbiam...
Ponieważ jest to film muzyczny muszę wspomnieć o muzyce. Zdziwiło mnie to, że ta muzyka tak głęboko we mnie weszła... Nigdy wcześniej nie słuchałam Casha, wydawało mi się, że nie pociągają mnie takie brzmienia, taki sposób śpiewania... A tutaj: surprise! Zaraziłam się Johnny'm i Joaquin'em, który świetnie piosenki Casha wykonuje (swoją drogą nie podejrzewałam tej dwójki głownych aktorów o taki talent piosenkarski:)). Dzięki muzyce właśnie film bardzo zyskuje na wartości, uwierzytelnia opowiedzianą historię i nie pozwala o niej zapomnieć...
Podsumowując tego nieskładnego posta: Polecam! Polecam! Polecam!
Muszę w końcu zobaczyć ten film.
OdpowiedzUsuńJa go nie chciałam nawet zobaczyć i gdyby nie przypadek, nie zaliczałabym go teraz do grona moich ulubionych filmów! A takim się stał po dwukrotnym obejrzeniu:) Świetny!!!
OdpowiedzUsuńNigdy nie zapomnę tego filmu, oglądałam go z przyjaciółmi w akademiku w Barcelonie i tak mi się pozytywnie kojarzy, że obejrzałabym go sobie jeszcze raz:) Dzięki za przypomnienie o jego istnieniu ;)
OdpowiedzUsuńWidziałam wielokrotnie trailer tego filmu, czy to w tv, czy podczas czekania na inny seans, ale nigdy mnie on nie zaintrygował. Pamiętam, że skojarzył mi się trochę z Elvisem Presleyem i na tym skończyłam myślenie o nim.
OdpowiedzUsuńAle po przeczytaniu Twojej recenzji coś we mnie pękło i zapragnęłam zobaczyć "Walk the line" - teraz, choćby zaraz. Z racji późnej godziny pewnie seans przełożę na jutro, ale na pewno oglądnę i podzielę się wrażeniami.
Pozdrawiam :)
O kurczę, dobrze, że mi przypomniałaś ten tytuł! Widzę, że warto go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńWidziałam ten film dość dawno temu, ale pamiętam, że również mnie oczarował :) Z pewnością jest wart obejrzenia.
OdpowiedzUsuńW swoim czasie film mi się bardzo podobał. Chyba sobie go odświeżę.
OdpowiedzUsuń@Domi nie ma za co:P
OdpowiedzUsuń@Claudette ja miałam podobne odczucia, dlatego przez tyle lat nawet nie pomyślałam o tym by ten film zobaczyć... Teraz natomiast wiem, że będę go oglądać regularnie!:)
@Futbolowa, tak! Naprawdę warto:)
@Dosiak cieszę się, że mnie popierasz:D
@dr Kohoutek, zdecydowanie zrób to!:)
OdpowiedzUsuńOglądałam, bardzo mi się podobał!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Kass