Lubię powieści, które tłumaczą mi w jakiś sposób przeszłość; takie książki, w których tło życia bohaterów stanowią skomplikowane dzieje Polski, czasami świata. Lubię czytać o tym, w jaki sposób główne postacie danej powieści radzą sobie z piętnem czasów w których przyszło im żyć. Myślę sobie wtedy nad tym jak wielkie szczęście spotkało moje pokolenie, które dosłownie liznęło życia w komunizmie, nie wspominając o tym, że ominęła nas pożoga wojenna i stalinizm. Zastanawiam się nad samą sobą, nad tym jak ja bym się zachowywała, czy byłabym na tyle sprytna, mądra czy odporna by nie dać się złamać, pokonać... I cieszę się, że mogę o tym myśleć jedynie teoretycznie, że w przeciwieństwie do bohaterów np. "Domu pod Lutnią" nie muszę przeżywać dylematów związanych z tym jak mam żyć, by być w zgodzie z samą sobą, ale by również nie zaszkodzić swoim postępowaniem sobie i swojej rodzinie.
"Dom pod Lutnią" to naprawdę dobra powieść. Osadzona na Mazurach historia składa się z dwóch wątków, z których jeden zdecydowanie wysuwa się 'na prowadzenie', przynajmniej w mojej opinii.
Pierwsze lata po wojnie przynoszą ze sobą nowy, narzucony z góry 'porządek'. Okazuje się, że nie wszyscy walczący o wolność Polski walczyli o nią po 'dobrej stronie'. Nagle, sowieckie rządy, nadają nowe znaczenie słowom "zdrada ojczyzny". Krajem wstrząsają aresztowania wymierzone w osoby, które nie współgrają ze stworzonym przez 'wybawicieli' wizerunkiem obywatela nowo powstającej Polski Ludowej.
Gdy ojciec Tomka zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu, matka obawiając się także o swoją przyszłość, oddaje chłopca na tzw. przechowanie do dziadka. Pułkownik Bronowicz, który po zakończeniu wojny zostawił żonę i córkę Joannę z mężem i dzieckiem w Warszawie, sam mieszka w Lipowie na Mazurach, miejscu, które wydaje się Joannie idealne do tego, by jej syn, w spokoju i z daleka od zagrożeń, które przyniosły nowe czasy, mógł się chować pod okiem dziadka.
Bronowicz, który po wojnie nie tylko nie mógł się odnaleźć w Warszawie, ale również w swoim małżeństwie, właśnie w Lipowie znajduje spokój i miłość kobiety, za którą przez lata tęsknił. Nie znaczy to jednak, że życie na tej mazurskiej wsi pozbawione jest stresów i obaw przed tym co przyniesie przyszłość. Bronowicz z trudem odnajduje się w nowej rzeczywistości, gdzie trzeba uważać na niemal każde swoje słowo, gdzie obowiązujące przed wojną prawa i zachowania uległy całkowitej niemal degradacji, gdzie w końcu trudno rozróżnić przyjaciela od wroga, który tylko za takowego się podaje.
"Dom pod Lutnią", choć nieporównywalnie lżejszy, przywiódł mi na myśl "Różę" Smarzowskiego. Tam również powojenne Mazury stanowią miejsce akcji i chociaż tych obu pod żadnym innym kątem nie da się porównać, to opisane w książce i pokazane w filmie losy rdzennych Mazurów, przesiedleńców ze wschodniej Polski, która po wojnie stała się Ukrainą i Polaków szukających szansy na nowe życie jakoś się uzupełniają. Podoba mi się w tej książce to, że choć dla Tomka Mazury są miejscem idyllicznym, w którym na nowo odkrywa uroki dzieciństwa, dla Bronowicza stanowią miejsce walki o swoje szczęście, a to nie przychodzi łatwo. To właśnie wątek pułkownika jest tym, na który zwracałam szczególną uwagę, bo co jak co, ale mazurskie przeżycia Tomka wypadają bardzo blado przy tym z jakimi wyzwaniami spotyka się na co dzień Bronowicz, ale to chyba normalne.
Podsumowując, śmiało mogę powiedzieć, że po "Dom pod Lutnią" sięgnąć warto. Powieść naprawdę dobra, a do tego okładka naprawdę piękna :)
K. Orłoś, Dom pod Lutnią, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s.329.
"Dom pod Lutnią" to naprawdę dobra powieść. Osadzona na Mazurach historia składa się z dwóch wątków, z których jeden zdecydowanie wysuwa się 'na prowadzenie', przynajmniej w mojej opinii.
Pierwsze lata po wojnie przynoszą ze sobą nowy, narzucony z góry 'porządek'. Okazuje się, że nie wszyscy walczący o wolność Polski walczyli o nią po 'dobrej stronie'. Nagle, sowieckie rządy, nadają nowe znaczenie słowom "zdrada ojczyzny". Krajem wstrząsają aresztowania wymierzone w osoby, które nie współgrają ze stworzonym przez 'wybawicieli' wizerunkiem obywatela nowo powstającej Polski Ludowej.
Gdy ojciec Tomka zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu, matka obawiając się także o swoją przyszłość, oddaje chłopca na tzw. przechowanie do dziadka. Pułkownik Bronowicz, który po zakończeniu wojny zostawił żonę i córkę Joannę z mężem i dzieckiem w Warszawie, sam mieszka w Lipowie na Mazurach, miejscu, które wydaje się Joannie idealne do tego, by jej syn, w spokoju i z daleka od zagrożeń, które przyniosły nowe czasy, mógł się chować pod okiem dziadka.
Bronowicz, który po wojnie nie tylko nie mógł się odnaleźć w Warszawie, ale również w swoim małżeństwie, właśnie w Lipowie znajduje spokój i miłość kobiety, za którą przez lata tęsknił. Nie znaczy to jednak, że życie na tej mazurskiej wsi pozbawione jest stresów i obaw przed tym co przyniesie przyszłość. Bronowicz z trudem odnajduje się w nowej rzeczywistości, gdzie trzeba uważać na niemal każde swoje słowo, gdzie obowiązujące przed wojną prawa i zachowania uległy całkowitej niemal degradacji, gdzie w końcu trudno rozróżnić przyjaciela od wroga, który tylko za takowego się podaje.
"Dom pod Lutnią", choć nieporównywalnie lżejszy, przywiódł mi na myśl "Różę" Smarzowskiego. Tam również powojenne Mazury stanowią miejsce akcji i chociaż tych obu pod żadnym innym kątem nie da się porównać, to opisane w książce i pokazane w filmie losy rdzennych Mazurów, przesiedleńców ze wschodniej Polski, która po wojnie stała się Ukrainą i Polaków szukających szansy na nowe życie jakoś się uzupełniają. Podoba mi się w tej książce to, że choć dla Tomka Mazury są miejscem idyllicznym, w którym na nowo odkrywa uroki dzieciństwa, dla Bronowicza stanowią miejsce walki o swoje szczęście, a to nie przychodzi łatwo. To właśnie wątek pułkownika jest tym, na który zwracałam szczególną uwagę, bo co jak co, ale mazurskie przeżycia Tomka wypadają bardzo blado przy tym z jakimi wyzwaniami spotyka się na co dzień Bronowicz, ale to chyba normalne.
Podsumowując, śmiało mogę powiedzieć, że po "Dom pod Lutnią" sięgnąć warto. Powieść naprawdę dobra, a do tego okładka naprawdę piękna :)
K. Orłoś, Dom pod Lutnią, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s.329.
Oj tak, też mi się podobała
OdpowiedzUsuńNie słyszałam nigdy o tej książce, ale chyba czas się z nią zapoznać. Powojenne lata są bardzo ciekawe, a osadzenie akcji w Mazurach, cóż. Sama mieszkam na Mazurach i tutejsze wsie są cudowne, zawsze chętnie do nich wracam. Bardzo chętnie po nią sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńlubię książki z historią w tle, także zapamiętam ten tytuł :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. Książkę muszę przeczytac zachęcona twoja recenzją...
OdpowiedzUsuńPrzepiękna książka, którą chętnie przeczytają zarówno dorośli jak i młodsi czytelnicy.Sama czytałam ją aż trzy razy.Ale zachęcam również do wysłuchania książki w wersji MP3 w rewelacyjnej interpretacji aktora Adama Ferencego !!! To jest dopiero czytelnicza uczta.
OdpowiedzUsuńAnna