2012-09-15

"Skarpetki, opus 124".

Nie mogę nie napisać. Zwłaszcza, że po moim wychwalaniu "Boskiej" (na której powtórny seans nachodzi mnie powoli ochota) w moich teatralnych postach nastąpił tzw. pat. Wiedziałam oczywiście, że Teatr TV pokazuje kolejne spektakle i tytuły niektórych, tych najbardziej mnie interesujących nawet sobie wynotowałam skrupulatnie, ale jakoś na tym się skończyło. Do czasu. Oto bowiem ostatnio stałam się posiadaczką nagrań niektórych z nich i teraz w moje co poniektóre wieczory będę mogła zaznajamiać się i delektować tymi tworami kultury wysokiej:)




"Skarpetki, opus 124" chciałam zobaczyć głównie ze względu na Piotra Fronczewskiego, który skradł moje serce w roku osiemdziesiątym którymś grając mojego ukochanego Pana Kleksa (chyba będę katować swoje dzieci piosenkami z tych filmów Kleks-owych, bo nie wyobrażam sobie, że miały by ich nie znać na pamięć jak ja!:P). Potem pamiętam był "Tata, a Marcin powiedział", "Rodzina zastępcza", w międzyczasie wielokrotne oglądanie ekranizacji   "Szaleństwa panny Ewy" (jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa). Tak to właśnie Pan Piotr w mojej świadomości gościł niemal bez ustanku. Oczywiście później nadeszła tzw. dorosłość i powrót do np. "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" czy "Znachora", który to film uwielbiam! No, ale wracając do "Skarpetek...".

Spektakl ten to niemal dwugodzinne 'starcie' dwóch aktorów wielkiej klasy: Piotra Fronczewskiego i Wojciecha Pszoniaka. I panowie są w tym starciu bezbłędni, w końcu na swoją renomę czymś musieli zapracować:P Inna sprawa, że sama sztuka trochę mnie nudziła. Sens jej stanowi konflikt między dwoma starzejącymi się aktorami, którzy wydaje się, że trochę wbrew sobie, ale ze względu na dobro sztuki teatralnej decydują się razem pracować. Bardzo różni od siebie, kolejno zażarcie dyskutują, kłócą się oraz godzą po to by koniec końców  dojść do wniosku, że są do siebie bardziej podobni niż myśleli. Jest gorzko choć nie brakuje elementów komediowych, jak te nieszczęsne, dziurawe skarpetki jednego z aktorów. Nigdy nie byłam i prawdopodobnie nigdy nie będę znawczynią teatru, nigdy też nie potrafiłabym sztuki w fachowy sposób zrecenzować, co nie znaczy, że nie mogę stwierdzić, że oczekiwałam po niej czegoś więcej i cieszę się, że akurat Fronczewski i Pszoniak są odtwórcami głównych i zarazem jedynych ról w tym spektaklu, bo dla nich warto oglądać cokolwiek!:P 

I jeszcze jedno, jak zwykle w takich momentach żałuję, że nie mieszkam w Warszawie, bo jak by to było cudownie mieć te wszystkie teatralne dobroci na wyciągnięcie ręki?! Nie koniecznie mam tutaj na myśli akurat "Skarpetki...", ale co chwilę słyszę o jakimś ciekawym, nowym spektaklu granym to tu, to tam i trafia mnie, że na żywo raczej tychże nie zobaczę:/ Echhh.

Co do książek to czytam, czytam, ale jakoś powoli ostatnio, weny brak. Bardziej mi ono idzie jak krew z nosa niż pędzi jak struś pędziwiatr. Cierpliwości zatem:)

3 komentarze:

  1. Świetny teatr. Dla mnie to zawsze przeżycie. Nawet jeśli oglądam tylko w telewizji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj jak ja uwielbiam Fronczewskiego! Raz miałam okazję widzieć go w spektaklu na żywo w teatrze warszawskim. Odlot! Rodzina zastępcza z panem Piotrem to majstersztyk. Noo i Pan Kleks!
    Skarpetki mnie zauroczyły, ubawiłam się setnie. Nie mogłam oderwać oczu od aktorów. zagrali to mistrzowsko!:)I ten GŁOS ehh
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także bardzo lubię Fronczewskiego. I dobrze znam to uczucie "niemieszkania" w Warszawie, która ma tyle do zaoferowania pod względem kulturalnym . Ale nie narzekam, bo we Wrocławiu też można pójść na dobrą sztukę:)
    U mnie też nieco słabiej z czytaniem książek, wolę ostatnio sięgać po aparat i robić zdjęcia.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń