2011-01-16

"Sezon na cuda" Magdaleny Kordel - powrót do "Uroczyska".

Skończyłam. Przeczytałam "Sezon na cuda", drugą część "Uroczyska" i nie wiem co myśleć. Zresztą nie, wiem co myśleć i uważam, że wróciłam do tej autorki i tej kontynuacji "Uroczyska" zbyt szybko. Nie czytałam książki z samej ochoty na jej przeczytanie, ale bardziej z tego względu, że przeczytałam pierwszą część i chciałam drugą mieć również za sobą... I to był błąd, bo prawdopodobnie gdybym wzięła się za czytanie "Sezonu na cuda" po dłuższej przerwie, robiłabym to z większą przyjemnością, ciekawością i może też nie męczyłabym się tak bardzo, jak to miało miejsce teraz. Nie wiem czy to z tego czy innego powodu, "Sezon na cuda" wydawał mi się mniej pociągający niż "Uroczysko". A wydawałoby się, że powinno być na odwrót, bo to "Uroczysko" jest książką jakich wiele na naszym rynku ostatnimi czasy. "Sezon na cuda" jako kontynuacja miał natomiast potencjał na zaskoczenie mnie... I nie wiem dlaczego, ale tego nie zrobił. Co jakis czas wydawało mi się, że wiem co nastapi dalej, jaki zwrot akcji się szykuje. W większości moje przypuszczenia się sprawdzały, co mnie jeszcze bardziej dobijało i sprawiało, że jeszcze bardziej chciałam byc już po lekturze tej książki... Jak jednak już wspomniałam wszystkie to odczucia mogą być spowodowane tym, że w złym momencie po tą książkę sięgnęłam. Nie zdążyłam zatęsknić w żaden sposób do bohaterów i może dlatego nie bawiła ani nie pociągała mnie ta część w takim stopniu jak "Uroczysko".




W "Sezonie na cuda" wracamy z wizytą do Maji, która już zdążyła się zadomowić w Malowniczym, w którym mieszka juz blisko rok. Zbliżają się Święta i Maja zaczyna się niepokoić brakiem śniegu, brakiem gości i tym, że to wszystko może doprowadzić jej pensjonat do bankructwa a ja do pójścia z torbami. Na szczęście kobieta poznaje i zaprzyjaźnia się ze żwawą staruszką Leontyną, która wprawia machinę niespodziewanych, ale owocnych wydarzeń w ruch. Leontyna, zwana Zośką proponuje bowiem nie tylko organizację wigilii dla samotnych w "Uroczysku", ale również wspiera Maję w szopkowym boju i uzmysławia jej, czym jest warte podjęcia ryzyko i nie rezygnowanie ze szczęścia. Oczywiście Leontyna nie jest jedyna nową osoba w życiu Maji, bo pojawia się również gama innych, nowych przyjaciół, takich jak ojciec Filipka, Jeremi, Kaśka z dziećmi czy ksiądz proboszcz...
Książka na pewno przepełniona jest atmosferą Świąt Bożego Narodzenia, miłości i dobroci. W pewnym momencie zostaje nam w niej nawet przedstawiony najprawdziwszy Anioł z krwi i kości, który podobno upodobał sobie Malownicze do swoich regularnych wizyt. 

Ja, jak już wcześniej wspomniałam, średnio się w niej odnalazłam, ale wydaje mi się, że dla tych, którzy czytali i pokochali "Uroczysko" tak czy siak jest to pozycja, na którą warto zwrócić uwagę. Może też lepszym pomysłem byłoby czytanie tej książki, tak jak to miał na celu jej wydawca, przed Świętami Bożego Narodzenia, kiedy to sami żyjemy nadchodzącą Gwiazdką. Wtedy "Sezon na cuda" na pewno zintesyfikuje oczekiwanie i wprowadzi w odpowiednio świąteczny nastrój...


M. Kordel, Sezon na cuda, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, s.319.

5 komentarzy:

  1. Nie lubię książek, w które nie można ''się zapaść", a to dla mnie te, które są banalnie przewidywalne albo wtórne..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego juz przy "Uroczysku" pisałam, że chyba mam juz przesyt książek o rozwiedzionych kobietach, które wyjeżdżają w góry, nad jezioro czy w las i poznają nowe, lepsze życie... Mi wystarczy trylogia Kalicińskiej i jestem urządzona:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam ją w planach, tak samo jak Uroczysko ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja się skuszę, bo to idealne książki na chandrę, a że słoneczka już długo nie ma, wszędzie szaro i ponuro, to trzeba będzie sobie poprawić nastrój :)

    OdpowiedzUsuń