2012-01-29

Stefan Chwin - "Esther".

"Esther" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Stefana Chwina. Ciekawa byłam tego autora i cieszę się, że swoją z nim przygodę zaczęłam akurat od tej powieści. Pozwoliła mi ona bowiem na to, by się jego pisarstwem rozkoszować, a w konsekwencji by zechcieć więcej. Chwin pisze jak nikt inny (przynajmniej w moim odczuciu), obdarowując swoich czytelników niezliczoną ilością detali, pokrętnością fabuły, skomplikowanymi sylwetkami bohaterów oraz tajemnicą, którą w tym wypadku jest tytułowa Esther. 

Po przeczytaniu pierwszych 50-ciu stron tej powieści, wiedziałam, że Chwin jest autorem, do którego z pewnością wrócę. Pomimo mojego ostatniego zastoju czytelniczego, objawiającego się zwolnionym tempem pochłaniania książek i spędzaniem swojego wolnego czasu raczej na oglądaniu filmów niż czytaniu, byłam w stanie do tego stopnia poczuć przyjemność z obcowania z tą powieścią, by przeczytać ją w miarę krótkim czasie:)




Tytułowa Esther to tajemnicza, młoda, piękna kobieta, która pewnego dnia zjawia się w mieszkaniu i życiu zamożnej rodziny Ciesielskich. Od momentu pojawienia się w Warszawie ta ciemnowłosa piękność o greckim profilu wprowadza zamęt w życie swoich pracodawców i opiekunów, przy tym również nie pozostawiając innych mieszkańców dzielnicy obojętnymi na swoją osobę. Gdy Esther zapada na dziwną chorobę, w jej najbliższym otoczeniu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, m.in. cud w kościele św. Barbary, zamach  na świętą figurę Panny z Kalwarii, niezliczone wizyty lekarzy oraz szarlatanów (z których jednym najprawdopodobniej jest Rasputin), pogrom żyjących na obrzeżach miasta Cyganów oraz szantaż rodziny Ciesielskich przez tajemniczego, nieznajomego mężczyznę. Wszystko to otoczone aurą tajemniczości i rozmyślaniami nad tematem sił nadprzyrodzonych, Boga...

Zarówno żyjąca na początku XXw. w Warshau rodzina Ciesielskich, jak i czytelnik powieści nigdy do końca nie odkryją kim tak naprawdę była Esther. Z jednej strony radosna, pełna światła i wigoru kobieta, w czasie choroby wydaje się opętana i całkowicie poddana biegowi wydarzeń, nie mająca jakiejkolwiek siły by walczyć o życie. Przez całą powieść, jej narrator, Aleksander Ciesielski próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o Ester, kobiecie której nigdy dokładnie nie pozna, ale która na zawsze pozostanie w jego pamięci. Jedynymi śladami, które w jakiś sposób mogłyby go doprowadzić do zagadki jej pochodzenia i wcześniejszego życia są nieliczne listy, które w czasie jej choroby Aleksander odbiera z poczty. Listy, które jego zdaniem wpędziły ją w chorobę, a może to był ich brak?... Żydówka? Gdańszczanka? Studentka Nitzschego? Nic nie wydaje się pewne. Jedyną pewnością jest to, że po swoim odejściu z życia rodziny Celińskich, Esther zostawiła swój ślad w każdym jej członku: swoim młodym podopiecznym Andrzeju, jego bracie Aleksandrze, ich rodzicach, ale również wszystkich innych, którzy w jakikolwiek sposób uczestniczyli w jej warszawskim życiu. Esther to synonim niespełnienia, niewiadomej, tajemnicy. Czytelnik nigdy nie pozna tej kobiety. Co jednak ciekawe, również pozostali bohaterowie powieści otoczeni są do samego końca aurą tajemniczości, nie znamy ich myśli, ich przeszłości, ich prawdziwych zamiarów (przypadek radcy Mehlersa).

Dziwna jest to powieść. Dziwna, ale porywająca i niesamowicie zachęcająca do dalszego poszerzania swojej znajomości z twórczością Stefana Chwina. We wszystkich swoich opisach sytuacji, osób, miejsc Chwin jest niezwykle wprost dokładny, detaliczny. Na pewno do niego wrócę:)


S. Chwin, Esther, Wydawnictwo Tytuł, Gdańsk, s.347.

2012-01-28

Lubię.

Okazało się, że po blogosferze krąży kolejna zabawa. Tym razem chodzi o seriale, te ulubione. Papryczka zaprosiła mnie do tego bym i ja swoich ulubieńców opisała. Opisywać nie będę, bo i za leniwa jestem, i uważam, że wszyscy lub większość z Was wszystkie je zna. Poza tym, może jeszcze do niektórych z nich wrócę na tym blogu i wtedy z przyjemnością napiszę co mnie w danym serialu urzeka czy cieszy oraz co każe mi do niego wracać. Tym razem zatem tylko je Wam pokażę w kolejności przypadkowej:) 












oraz






Papryczce dziękuję i ją pozdrawiam:)

2012-01-24

"Sala Samobójców".

Tylko kilka słów: nie wiem jak się pozbieram po tym filmie, wszystko we mnie płacze, krzyczy i nie może się uspokoić... 
Genialny Jakub Gierszał.



2012-01-22

"Erratum" Marka Lechkiego - film jak książka.

Za oglądanie "Erratum" zabierałam się z wielkimi nadziejami. Zarówno zwiastun filmu, jak i fakt, że był on bardzo pozytywnie odbierany na wielu festiwalach i pokazach tylko nakręcały moją wewnętrzną machinę oczekiwań. I dobrze! Okazało się bowiem, że oczekiwania były słuszne, a debiutancki film Marka Lechkiego w pełni spełnił je wszystkie.






Michał (Tomasz Kot) ma udane życie. Przynajmniej takie sprawia wrażenie: dobrze zarabia, ma piękną żonę, syna. W rzeczywistości jednak mężczyzna czuje się wypalony, niezrealizowany. Gdy szef prosi go o przysługę, czyli przywiezienie ze Szczecina sprowadzonego ze Stanów samochodu, Michał zgadza się z niechęcią. Przecież minęło tyle lat od jego ostatniego pobytu w tym mieście. 

Mężczyzna jedzie do Szczecina, odbiera samochód i po krótkiej i nic nie wnoszącej w jego życie wizycie u ojca wyrusza w drogę powrotną. Niestety dochodzi do tragicznego w skutkach wydarzenia, które uniemożliwia mu opuszczenie rodzinnego miasta przez kilka kolejnych dni. Michał, który po śmierci matki wyjechał by studiować na Akademii Muzycznej, teraz wbrew swojej woli musi skonfrontować swoje teraźniejsze życie z przeszłością. Zapomniani koledzy, którzy w przeciwieństwie do Michała ciągle żyją ze swojej pasji i ojciec (Ryszard Kotys), z którym Michał od lat nie utrzymywał właściwego kontaktu...

"Erratum" to dla mnie film jak książki, które lubię. Obyczajowo - psychologiczny obraz, w którym fabuła powoli płynie, w którym wiele się nie dzieje, a jednak, który zostaje w pamięci. Tytuł filmu nawiązuje do erraty, czyli wykazu błędów w jakimś dziele. W filmie Marka Lechkiego okazuje się, że również człowiek taki wykaz błędów może posiadać. W przypadku Michała ta errata szczęśliwie pojawia się w jego życiu wcześniej niż na łożu śmierci. Tym sposobem mężczyzna ma czas na to, by może spróbować to swoje życie 'naprawić'...

Świetna rola Tomasza Kota i Ryszarda Kotysa (który do tej pory kojarzył mi się niestety jedynie z uwłaczającym mojemu poczuciu humoru i smaku "Światem według Kiepskich":/) powodują, że film się pamięta i przeżywa. Dodatkowo bardzo stonowane, ale nie pozbawione ogromnych emocji zakończenie! Zdecydowanie warto przeznaczyć na oglądnięcie tego filmu 90 minut swojego życia.

2012-01-17

Gorsze dobrego początki, czyli moje drugie spotkanie z Mikołajem Łozińskim. "Reisefieber".

"Reisefieber" to druga książka Mikołaja Łozińskiego po którą sięgnęłam. Najpierw była "Książka", teraz natomiast przyszedł czas na debiutanckie dzieło autora. Ponieważ powieść "Reisefieber" powstała wcześniej niż wspomniana już "Książka", trochę bałam się po nią sięgać. Z drugiej jednak strony bardzo ciekawa byłam tego debiutu, który okazał się na tyle dobry, by zagwarantować swemu autorowi zdobycie kilku prestiżowych nagród. Minęło zatem kilka miesięcy i wreszcie się skusiłam!




Daniel mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ma dziewczynę Annę, pracę oraz "nowoczesną powieść" w trakcie pisania. Pewnego dnia w to jego uporządkowane życie niespodziewanie jednak wkracza przeszłość. Daniel dostaje telefon, w którym ciotka Louise powiadamia go o śmierci jego matki - Astrid. Mężczyzna leci do Paryża, nie tylko jak się okazuje po to, by uporządkować sprawy i dopełnić formalności. Wraca tam również po to, by odszukać dla siebie matkę, którą kilka lat temu zgubił, o której 'zapomniał'. Wstrząśnięty śmiercią Astrid, Daniel zaczyna nałogowo szukać jakichkolwiek śladów, mówiących o tym jak wyglądało jej życie, jaka ona była. Ten, który rozszedł się z nią 6 lat temu, teraz czuje niesamowitą potrzebę poznania ostatniego okresu jej życia. Mężczyzna po kolei odnajduje bliskie osoby Astrid: siostrę, psychoterapeutkę, lekarza, kochanka... U nich szuka odpowiedzi na pytanie o to jaka była Astrid, jakie były jej ostatnie słowa przed śmiercią, co zostawiła po sobie z myślą o nim? Pobyt w Paryżu to jednak nie tylko te spotkania. To również wspomnienia życia z matka właśnie, to wracające uczucia bólu, niezrozumienia, ale również miłości, to żal, że ta historia nie miała i nigdy nie będzie miała innego zakończenia... To próba poznania prawdy o sobie.

Astrid była już dorosłą kobieta gdy z ojczystej Szwecji trafiła do Francji. To tutaj, w tym obcym kraju urodziła syna, tutaj go wychowywała. Teraz tutaj umiera. Astrid wie, że umiera.  Choroba nie kryje się przed nią, przed lekarzami. Tylko dlaczego tak wcześnie? Dlaczego w taki sposób ma odejść?...

Poruszyła mnie ta książka. Pomimo tego, że na początku czułam się nią trochę rozczarowana, na końcu żałowałam, że się już kończy. "Reisefieber" to bowiem świetnie napisana powieść o relacjach międzyludzkich, o skomplikowanej miłości matki i syna, o braku wzajemnego zrozumienia, o żalu do przeszłości, który przychodzi za późno i który nic już nie może zmienić.  Przyznaję, że na początku autor zbił mnie trochę z tropu, okazuje się bowiem, że "Reisefieber" to książka całkowicie różna od "Książki". Chyba właśnie dlatego w pierwszej chwili nie mogłam się w niej odnaleźć. Na szczęście jednak, ani mi w głowie było przerwanie lektury. Powieść ta bowiem dostarczyła mi rozlicznych emocji, przemyśleń i łez, bez których nie da się tej książki doczytać do końca. Co mnie w niej zaskoczyło to to, że w pewnym momencie złapałam się na tym, że odnajduję w niej klimat, który po raz pierwszy znalazłam w "Pocieszeniu" Anny Gavaldy! Klimat, który uwielbiam i który do tej pory uważałam, że jest nie do podrobienia. Okazuje się, że można być tego bardzo blisko:)

Polecam bardzo serdecznie! I nie zapomnijcie o "Książce", która właśnie dzisiaj zapewniła Mikołajowi Łozińskiemu Paszport Polityki!


M. Łoziński, Reisefieber, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, s.162.

2012-01-11

"W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne" - Maja i Jan Łozińscy.

Pamiętacie cykl filmowy "W starym kinie", który gościł na antenie TVP1 jeszcze te kilka lat temu w każdą sobotę? Ja pamiętam doskonale! Pamiętam również, że nie było siły, która odciągnęłaby mnie wtedy od telewizora. Dlaczego? Dlatego, że filmy pokazywane w tym cyklu to były filmy przedwojenne. Te jedyne w swoim rodzaju dzieła ówczesnej Polskiej kinematografii, choć często posiadające przewidywalną fabułę, miały coś czego próżno szukać w kinie teraźniejszym: niepowtarzalny klimat, muzykę ze szlagierami, które przetrwały próbę czasu i które nawet teraz większość z nas potrafi zanucić, nieśmiałość i radość życia "panienek" oraz urok "dżentelmenów" i "kawalerów", dla których honor znaczył tak wiele. I coś jeszcze: Polskę, której już bezpowrotnie nie ma...
To właśnie dzięki cyklowi "W starym kinie" narodziła się moja fascynacja czasami dwudziestolecia międzywojennego. Do tej pory marzę o tym, by przenieść się w czasie np. do Warszawy lat 20'stych lub 30'stych. 

Gdy miałam może 14 lat, pojechałam do mojej cioci na Śląsk, razem z nią natomiast wybrałyśmy się w odwiedziny do jej (już wtedy ponad 80-letniej) mamy. Pamiętam jak jednego wieczoru ciocia wyciągnęła album swojej matki, w którym były dziesiątki zdjęć zrobionych przed II Wojną Światową. Nie wyobrażacie sobie z jakim zapałem i zachwytem oglądałam te jedyne i niepowtarzalne pamiątki z czasów, gdy Polska rodziła się na nowo, a jej obywatele żyli przepełnieni nadzieją na lepsze jutro. Chciałam mieć kogoś, kto by mi o tych czasach opowiedział, kto by mi je wyjaśnił i do niedawna ubolewałam nad tym, że nikt nie chce tego dla mnie zrobić, że nie mam partnera do rozmowy na ten temat...
Szczęśliwie dla mnie, niedawno okazało się, że nie jestem jedyna osobą, która darzy te czasy zachwytem i która chciałaby o nich wiedzieć więcej. Znalazły się bowiem osoby takie jak Maja i Jan Łozińscy, które nie tylko napisały cudną książkę o dwudziestoleciu międzywojennym, nie tylko opatrzyły ją dziesiątkami niepowtarzalnych zdjęć, ale które również stworzyły (choć głównie była to jednak Maja Łozińska) mini-serię opowiadającą o życiu w przedwojennej Polsce! Oh, how overjoyed I am:D




Na tylnej okładce książki znajdują się słowa określające ją jako "swoisty reportaż z przeszłości" i ja ten termin przyjmuję na swoje potrzeby. Dodałabym do niego jeszcze słowo 'album', bo ta książka to nie tylko słowa opisujące Polskę sprzed 80 czy 90 lat, to również niezliczona ilość rzadkich i niesamowicie ciekawych zdjęć. 

Książka "W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne" została podzielona na osiem głównych rozdziałów. Każdy z nich opisuje inną dziedzinę życia. Takim to sposobem rozdział Początki to relacja z tego, jaka była Polska zaraz po zakończeniu I Wojny Światowej, jak wyglądały jej pierwsze kroki ku całkowitej odbudowie jedności narodowej i polskości, ale również ku wyrównaniu stopnia rozwoju i stopy życia ludności w trzech różnych częściach kraju, który wcześniej istniał podzielony pomiędzy trzech zaborców.
Kolejny rozdział Pejzaże miast skupia się na rozwoju głównych miast kraju takich jak: Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów, Wilno czy Gdynia. 
Na wsi, we dworze, w pałacu to rozdział w którym autorzy opisują życie ludności wiejskiej, ziemiańskiej czy szlachty. To opisy polowań, spotkań towarzyskich, przyjęć i życia codziennego ludzi żyjących poza miastami. Osobiście z zaskoczeniem i przyjemnością wyczytałam w nim niemałą wzmiankę o pałacu Potockich w Łańcucie pod Rzeszowem. W Łańcucie byłam kilka razy, ale jakoś nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że jak czytamy w książce Łozińskich, był on najwspanialszym z polskich domów "(...) który w okazałości i bogactwie pałacowych wnętrz nie miał sobie równych w tej części Europy". To właśnie Łańcut był miejscem do którego zabierano wszystkich najważniejszych gości, którzy przyjeżdżali z wizytą do Polski!
Jeden z rozdziałów, który sobie szczególnie upodobałam to Czas zabaw i bankietów. Która kobieta nie lubi bowiem czytać o wielkich balach, bankietach czy galach organizowanych z przeróżnych okazji (Bale sylwestrowe, gałganiarzy, dziennikarzy, prasy)? Czytamy tu między innymi o cieszących się wtedy największą sławą i prestiżem hotelach i restauracjach, o ich niecodziennych gościach tj. Julian Tuwim, Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Zula Pogorzelska czy Nina Andrycz oraz o atmosferze, która na tego typu spotkaniach panowała.  W kinie, w kabarecie to kolejny rozdział, który zarówno swoim tekstem jak i zdjęciami cieszył moje oczy. Rozwój polskiej kinematografii i kabaretu został w nim opisany w bardzo ciekawy sposób od samych jego początków do momentu wybuchu II Wojny Światowej. Pierwsze filmy, pierwsze kina, pierwsze kabarety, pierwsze sztuki radiowe, pierwszy dźwięk na ekranie. Czyż nie wydaje Wam się, że pod tym względem musiały to być bardzo podniecające czasy?:) 
Kolejne rozdziały W podróży oraz Automobiliści, lotnicy i inni to opisy podróży jakie Polacy odbywali, ich wypoczynkowych miejsc docelowych, sposobów podróżowania oraz historia rozwoju polskiej produkcji samochodowej, polskich rajdów samochodowych, lotnictwa oraz sportu. Ostatni rozdział zatytułowany Ostatnie lata skupia się natomiast na życiu Polaków na niedługo przed wybuchem wojny, to swego rodzaju podsumowanie tego co przez te 20 lat wolności udało się Polakom osiągnąć, to plany, które nie zostały zrealizowane...

Bardzo cenię sobie tą książkę. Rzetelnie napisana, wiele mi wyjaśniła, na wiele rzeczy otwarła oczy. Pomimo, ze zachwiała w jakiś sposób moją idylliczną wizję Polski przedwojennej, cieszę się z tego powodu. Polska lat 20'stych i 30'stych to bowiem nie tylko rozwój i pęd ku lepszemu po odzyskanej niepodległości. To również ubóstwo, nierówność klasowa i regionalna, zacofanie i analfabetyzm. To niespełnione nadzieje na to, by być krajem stojącym na równi z innymi krajami Europy. To przede wszystkim nasza historia i warto być z niej dumnym:)


M. i J. Łozińscy, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011, s.383.

Przepadłam...

...i nie obchodzi mnie, czy jej usta są 'zrobione' czy nie.

2012-01-08

Nie dla mnie "Czerwony rower" Antoniny Kozłowskiej.

Nie podobała mi się ta książka, przyznaję. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że "Czerwony rower" to dobra, polska powieść obyczajowa. Dlaczego więc nie dla mnie? Chyba głównie dlatego, że oczekiwałam ciepłej, podnoszącej na duchu, mądrej książki. Dostałam natomiast dramat, który skutecznie psuł mi humor i szarpał nerwy. 
Nigdy nie lubiłam szkolnych rozgrywek pomiędzy uczniami, o które nietrudno w podstawówkach czy liceach. Zawsze się od nich odcinałam, nie brałam w nich udziału. Pomimo tego, do tej pory gdy pomyślę o tym jakie 'wojny' potrafią prowadzić między sobą nastolatki, dostaję białej gorączki i wiem, że jest to główny powód dla którego nigdy, przenigdy nie cofnęłabym się do czasów liceum. 
To, przed czym broniłam się przez tyle lat w szkole, dostałam niestety w tej książce. 




Beata, Gośka i Karolina przyjaźnią się od czasów szkoły podstawowej. Wtedy to do Leśnego (dzielnica Warszawy) sprowadziła się najpierw Beata z matką, a później Karolina z rodzicami. Pomimo tego, że od samego początku dziewczyny bardzo różniły się od siebie, nawiązała się pomiędzy nimi przyjaźń. Z tego właśnie powodu Karolina, nieśmiała córka ubeka, Gośka, dobroduszna dziewczyna z nadwagą i Beata, wiecznie wywyższająca się córka alkoholiczki złożyły sobie uroczystą obietnicę tego, że na zawsze zostaną siostrami i będą się zawsze we wszystkim wspierać.  
Po jakimś czasie do ich grupy dołączyła Aneta, brzydka, ale sympatyczna dziewczyna z biednego domu. Trzyosobowa wcześniej grupa, bezapelacyjnie prowadzona przez Beatę zmieniła się w czworokąt, w którym nie każdy dawał sobą dyrygować i siebie obrażać. Jak się bowiem okazało Aneta, tak jak i Beata była silną osobowością.

Po prawie 20 latach od skończenia szkoły Karolina, Beata i Gośka spotykają się znowu. Karolina jest teraz dziennikarką, Beata żoną biznesmena, a Gośka żoną swojej szkolnej miłości. Pomimo tego, że minęło już tyle lat, dziewczyny nadal pamiętają dlaczego ich przyjaźń trwa obecnie w zawieszeniu, wiedzą również dlaczego musiały się spotkać właśnie teraz. Okazuje się bowiem, że przeszłość nie chce dać im o sobie zapomnieć, a sekret, który wydawało się, że znały tylko one, jest o krok od wyjścia na światło dzienne. To, co stało się z Anetą może jeszcze bardziej wpłynąć na ich dorosłe życie...

Już na okładce książki czytamy, że "Czerwony rower" to powieść "(...) o kobietach z poplątanymi życiorysami i bliznami, jakie zostawiło życie. Prawdziwa, ale i bolesna. Poruszająca". Ja się z tymi słowami zgadzam w pełni. Taka właśnie ta książka jest. Nie ma w niej postaci jednowymiarowych, każda bowiem z dziewczyn boryka się z problemami jakie przynosi ze sobą codzienność, każda próbuje sobie z nimi radzić na swój sposób, nie zawsze prawidłowy i akceptowalny. To mi się w tej książce podobało. Podobał mi się również sposób w jaki prowadzona jest w niej narracja. W "Czerwonym rowerze" Antonina Kozłowska raczy nas bowiem zarówno narracją pierwszoosobową (kiedy Karolina, Beata czy Gośka opowiadają o swoim teraźniejszym życiu) jak i trzecioosobową (kiedy wracamy w powieści do lat 80'tych). Uważam tego typu zabieg za udany. Niezaprzeczalnie pozwala nam on na lepsze poznanie bohaterek oraz wydarzeń, które zaważyły na ich życiu. Co jeszcze zasługuje na pochwałę, to lekki sposób pisania Kozłowskiej. Uważam go za duży plus, bo przy tego typu książce, której fabuła sama w sobie nie jest prosta w odbiorze, lekki język którym jest ona napisana sprawdza się doskonale.

"Czerwony rower" to dobra książka na wieczór, ale nie dla mnie. Z tego właśnie powodu daruję sobie chyba również inne powieści tej autorki, bo pomimo, że jej styl mi się podoba, wątpię, że spodobają mi się ich treści. Z tego co czytałam zapowiada się bowiem, że są one równie wieloznaczne i niełatwe jak ta.

A. Kozłowska, Czerwony rower, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2009, s.232.

2012-01-04

Gruby stos.

Jak pisałam w jednym z moich postów, przez ostatnie dwa miesiące nie kupiłam żadnej książki! Udało mi się to tylko i wyłącznie dlatego, że za każdym razem gdy podchodziłam do swojego regału z książkami mój wzrok nie potrafił zatrzymać się na jednej, która na mnie czeka tylko wędrował po dziesiątkach takich książek. To natomiast powodowało niezadowolenie w mojej głowie, że przecież nigdy nie dam rady przeczytać nawet tego co mam na półkach jeśli swojej praktyki nie zmienię... Podjęłam więc wyzwanie i do końca tego roku, licząc od połowy października nie kupiłam żadnej, absolutnie żadnej książki!:)

Oczywiście od razu wyprowadzam Was z błędu. Fakt bowiem, że nie kupowałam książek nie znaczy tym samym, że nie zdobywałam ich innymi sposobami. A takich było kilka:P Mianowicie: wymiana, prezenty świąteczne ze wskazaniem oraz nowa współpraca z wydawnictwem. Tymi oto sposobami mam możliwość zaprezentowania Wam dzisiaj mojego najnowszego stosu, który ze względu na przeważającą ilość książek w pięknych twardych okładkach nazwałam Grubym:)




Od dołu:
1. Maja i Jan Łozińscy "Narty - Dancing - Brydż".
2. Maja Łozińska "Smaki dwudziestolecia".
3. Maja Łozińska "W ziemiańskim dworze".
4. Tomasz Adam Pruszak "O ziemiańskim świętowaniu".
5. Maja i Jan Łoziński "W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne" - wszystkie wymienione do tej pory pozycje literackie to książki otrzymane od Wydawnictwa PWN. Przepięknie wydane, genialnie napisane już stanowią dla mnie powód do dumy. Niedługo na moim blogu recenzja pierwszej z nich:)
6. Marilyn Monroe "Fragmenty" - prezent od siostry znaleziony pod choinką.
7. Donald Spoto "Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn".
8. Michel Schneider "Marilyn, ostatnie seanse" - obie książki dostałam w prezencie świątecznym od mojej szwagierki i szwagra.
9. Jerzy Pilch "Moje pierwsze samobójstwo" - książka z wymiany. Nie czytałam jeszcze żadnej powieści, która wyszłaby spod ręki tego pisarza.
10. G. Musso "Ponieważ Cię kocham" - również z wymiany, a skusiłam się na nią z ciekawości i mam nadzieję, że nie z głupoty...
11. I. Chiger "Świat w mroku"
12. K. Chiger i D. Paisner "Dziewczynka w zielonym sweterku" - również książki od Wydawnictwa PWN. Bardzo 'na czasie' w związku z ostatnią premierą filmu Agnieszki Holland pt. "W ciemności". Mam zamiar przeczytać obie w najbliższej przyszłości, zwłaszcza, że na zobaczenie filmu nie mam szans przez najbliższe kilka miesięcy. Bardzo się na nie cieszę. Bardzo również czekam na film!
13. W. G. Sebald "Austerlitz" - jedyna książka w tym stosie, która rzeczywiście została kupiona. Zaznaczam jednak, że było to na tydzień przed podjęciem przeze mnie wspomnianego na samym początku postanowienia:) Szukałam jej już od dłuższego czasu i cieszę się, że znalazłam na allegro po bardzo rozsądnej cenie.

2012-01-02

"Raki pustelniki" Anne B. Ragde, oraz o tym gdzie byłam jak mnie nie było i jak to u mnie z podsumowaniami i postanowieniami noworocznymi jest.

Witam kochani w 2012 roku! 
Czy też, tak jak ja obudziliście się 1 stycznia z taką myślą w głowie:
a) kurcze, ale ten czas leci (używając cenzuralnych słów:P)
b) i znowu jestem o rok starsza/y!?
Zauważyłam, że w związku z nastaniem Nowego Roku, wielu z Was zdecydowało się na podsumowanie roku poprzedniego. I chodzi tutaj nie tylko o podsumowanie czytelniczych dokonań. Nie powiem, ciekawie się to czyta i szczerze podziwiam osoby, które potrafią spędzić czas podliczając, wyliczając i opisując w taki sposób swoje osiągnięcia i przemyślenia z roku poprzedniego. Ja do nich nie należę i dlatego u mnie podsumowań nie będzie. Może za jakieś 30 lat???:) Na razie nie czuję się na siłach do tego, by w krótkich słowach, ale w zgodzie z własnym sumieniem recenzować i określać swoje przeszłe życie. Staram się codziennie myśleć o tym co mi w życiu nie wychodzi lub nad czym muszę popracować i wydaje mi się, że to mi wystarcza. To samo tyczy się książek. Na bieżąco tworzę bowiem listę książek w moim odczuciu najlepszych i najgorszych (wystarczy zaglądnąć do moich etykiet:)) Dlatego też Nowy Rok zostawiam sobie na uświadamianie sobie tego na co czekam i czego po sobie oczekuję. I nie chodzi tutaj nawet o te nieszczęsne, wieczne postanowienia noworoczne (choć przyznam, że jak co roku i w tym nie uniknęłam jednego, bardzo babskiego:P Kto zgadnie jakiego???). Mam tutaj głównie na myśli priorytety. Priorytety, o których wydaje mi się, że zapominam w ferworze uciekających dni, tygodni, miesięcy i choć zdaję sobie sprawę z ich istnienia, Nowy Rok jest chyba najodpowiedniejszym czasem na to, by po raz kolejny wbić sobie je do głowy!:D

Wracając do spraw blogowych. Jak może niektórzy z Was zauważyli, przez ponad dwa tygodnie nie było mnie w blogosferze, chociaż nie, byłam, ale jakby mnie nie było:P Czytałam bowiem Wasze posty i wchodziłam na blogi, choć bardzo rzadko zostawiałam po sobie ślad. Te słowa tyczą się również mojego własnego bloga, który odwiedzałam, czytałam zostawiane przez Was komentarze, ale który jednak istniał jakby w zawieszeniu... Niestety (lub 'stety':P) moje pobyty w Polsce rządzą się swoimi prawami:) Szczęśliwie jednak blog jest jedynym, który na tym cierpi. Książki nie przegrywają bowiem nawet z moim pobytem w domu rodzinnym i Świętami i dlatego też w krótkim czasie na moim blogu pojawi się prezentacja stosu i dwie zaległe recenzje książek. Dziś czas na pierwszą z nich: długo wyczekiwanej przeze mnie i pożartej z niesamowitą przyjemnością książki Anne B. Ragde "Raki pustelniki"!



Czy ktoś z Was pamięta jak jakiś czas temu zachwycałam się "Ziemią kłamstw"!? Ta pierwsza część bestsellerowej trylogii Anne B. Ragde kupiła mnie od pierwszego zdania, ba, pierwszego słowa jakie autorka w niej postawiła. Wsiąkłam niemiłosiernie i jedynym rozczarowaniem jakiego przy jej czytaniu doświadczyłam było to, że się skończyła... Na szczęście dla mnie na kolejną część tej norweskiej trylogii nie musiałam długo czekać:)

"Raki pustelniki" to bezpośrednia kontynuacja "Ziemi kłamstw". Ci sami bohaterowie, ta sama czasoprzestrzeń wydarzeń, te same skomplikowane relacje i uczucia, które jednak po tym co wydarzyło się w "Ziemi kłamstw" nagle są wystawione na światło dzienne.

Po dramatycznych, szokujących wydarzeniach, które zostały opisane w pierwszej części trylogii, Mardigo, Erlend, Tor i Torrun chcą powrotu do normalnego życia. Erlend wraca do Kopenhagi, Torrun do Oslo i swojej kliniki dla zwierząt, Mardigo do prowadzenia zakładu pogrzebowego, a Tor do codziennego życia na rodzinnej farmie w Byneset. Wydaje się, że wszystko powoli wraca do normy, ale niestety tego co zostało odkryte nie da się ponownie zasypać...

Członkowie rodziny Neshov, do tej pory żyjący sami dla siebie, podzieleni przeszłością, teraz postawieni są w sytuacji, która choć trudna, powoli zbliża ich do siebie i wnosi w ich życie chęć rozmowy i zrozumienia siebie nawzajem. Bracia Neshov, tak wydawałoby się różni od siebie, stopniowo odkrywają w sobie nawzajem podobieństwa oraz samotność, która ich łączy. Mardigo, chcący poświęcić się dla Boga i żyć w zgodzie z wszystkimi jego przykazaniami, zaczyna zauważać i próbuje zrozumieć swego brata geja, Erlenda. Ten z kolei, po trudnych przejściach ze swoim ukochanym Krummem i po znaczącej rozmowie z Torrun, decyduje się na poważny życiowy krok. Torrun, rozdarta pomiędzy zranioną matką a ukochanym, który zawodzi jej zaufanie postanawia wrócić na łono gospodarstwa w Byneset, by tam szukać porozumienia z ojcem. Wydawałoby się, że Tor, który uległ wcześniej wypadkowi, z uczuciem ulgi i wiary przyjmie przyjazd Torrun. Niestety w tej rodzinie nic nie jest tak proste. Ślady zostawione w psychice, rozczarowania i świadomość braku perspektyw na przyszłość nie pozwalają Torowi na odpoczynek, spokój i bezproblemowe przyjęcie pomocy...

Ponieważ "Raki pustelniki" to kontynuacja "Ziemi kłamstw" nie będę powtarzała tutaj swoich argumentów przemawiających na korzyść pisarstwa Anne B. Ragde. Napiszę tylko tyle: proza tej autorki jest taka jak mieszkańcy Skandynawii, z pozoru chłodna i zachowawcza, w środku jednak buzująca emocjami i uzależniająca! Zachęcam, dajcie jej szansę a jestem pewna, że tak jak ja staniecie się jej fanami:)


A. B. Ragde, Raki Pustelniki, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2011, s.290.