Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kossakowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kossakowie. Pokaż wszystkie posty

2013-09-10

"30 lat życia z Madzią" - Zygmunt Niewidowski.

Jako, że czytam niemal wszystko co dotyczy życia rodziny Kossaków, jakiś czas temu nie obyło się bez zakupu książki napisanej przez drugiego męża Magdaleny Samozwaniec, Zygmunta Niewidowskiego. Książka ta, napisana przez mężczyznę, który ze znaną pisarką i potomkinią sławetnych malarzy spędził 30 lat swojego życia z pewnością należy do ciekawych, aczkolwiek daleko jej do wspomnień spisanych ręką samej Madzi. Na pierwszy rzut oka widać, że pisząc "30 lat życia z Madzią" Niewidowski chciał oddać swojej żonie coś na kształt hołdu, choć prawdą jest również, że czytelnik znajdzie tutaj kilka anegdot, które z pewnością nie powiększą jego sympatii do Magdaleny Samozwaniec.




Zygmunt Niewidowski po raz pierwszy spotkał swoją przyszłą żoną w czasie wojny, dokładnie był to rok 1942. Madzia pojawiła się po prostu pewnego dnia w lombardzie, w którym pracował Zygmunt, po to by oddać pod zastaw parę butów narciarskich. Gdy wizyta się powtórzyła (tym razem Samozwaniec pojawiła się z obrazem Juliusza Kossaka), zachowanie Zygmunta na tyle jej się spodobało, że zaprosiła go na kieliszek tzw. czyściochy (czysta wódka). Tak właśnie zaczął się związek Magdaleny i Zygmunta. Na niemal 200 stronach swojej książki autor opisuje jak takie małżeństwo starszej, pochodzącej z legendarnej rodziny kobiety i młodszego od niej mężczyzny wyglądał. Pełno w niej zatem wspomnień dotyczących nie tyle samego małżeństwa, które zawarte zostało w dość dziwnych okolicznościach (jak się okazuje, Zygmunt Niewidowski nie bardzo widział się w roli męża Madzi, ale po śmierci Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wydało mu się to najlepszym rozwiązaniem), ale głównie samej Magdaleny. Mamy tutaj zatem garść anegdot związanych z jej najlepszymi przyjaciółmi, rodziną i znajomymi z kręgów literackich, z pracą nad kolejnymi książkami czy z wyjazdami na spotkania autorskie. Nie to jednak było dla mnie najbardziej interesujące. Najciekawsze okazywały się te fragmenty, w których autor opisuje Madzię prywatną, czyli pozbawioną jakiejkolwiek rozwagi w dysponowaniu pieniędzmi, rozpieszczoną, nieumiejącą zrobić dosłownie nic w kuchni, wyprawiającą na prawo i lewo przyjęcia, na które jej nie stać kobietę w średnim wieku. Mnie osobiście takie zachowanie przyprawia o dreszcze na plecach, ale jak to pisał Zygmunt Niewiadomski, Magdalena Samozwaniec urodziła się i wychowywała w takich a nie innych czasach i rodzinie do tego stopnia uprzywilejowanej, że do głowy jej nie przyszło, iż kiedyś jej życie będzie wymagać od niej zaradności w sprawach, w których nawet jej ojciec nie był biegły. Dużo zatem w tej książce ciekawostek, aczkolwiek sposób ich spisania jest na tyle ciężki, że książkę czyta się trudno. Niestety autorowi zabrakło polotu w pisaniu, co powoduje, że książka staje się nudna po pewnym czasie. To czego Madzia miała w nadmiarze, czyli dar zajmującego opowiadania o przeszłości, niestety nie stało się udziałem Zygmunta.

"30 lat z Madzią" to książka dla fanów rodziny Kossaków, którzy wybaczą jej pewne niedociągnięcia. Innym poleciłabym raczej jedną z tych napisanych przez samą Magdalenę.


Z. Niewidowski, 30 lat życia z Madzią, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2011, s.198.

2012-10-29

"Nigdy nie wiadomo, kiedy się kogoś najbliższego widzi po raz ostatni." - "Maria i Magdalena" Magdaleny Samozwaniec.

Przeczytałam "Marię i Magdalenę" i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że ta książka jest równie, jeśli nie bardziej, bogata w informacje dotyczące życia naszych rodaków w czasach dwudziestolecia międzywojennego (i nawet tych wcześniejszych) co najnowsze publikacje Wydawnictwa PWN, które wyszły spod ręki państwa Łozińskich. Oczywiście książka Magdaleny Samozwaniec to inna estetyka, inny smak, inny styl opowieści niż ten prezentowany nam przez współczesnych autorów, bądź co bądź albumów, ale informacji w niej bez liku. Dodatkowo, a może jednak GŁÓWNIE "Magda i Magdalena" to piękny portret rodzinny stworzony przez autorkę. Portret, w którym na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się siostra Magdaleny Samozwaniec, Maria Pawlikowska - Jasnorzewska (zwana przez domowników Lilką),  zresztą stąd taki a nie inny tytuł książki, drugi plan stanowią natomiast: ukochany i podziwiany ojciec Wojciech Kossak, wzór mężczyzny dla obu sióstr oraz kochana, acz mało spolegliwa wobec swoich córek matka, Maria z Kisielnickich Kossakowa zwana Mamidłem. O swoim starszym bracie Jerzym Magdalena Samozwaniec nie wspomina prawie wcale.




Początkowo trochę zdziwił mnie sposób w jaki autorka postanowiła "Marię i Magdalenę" napisać, później jednak przyzwyczaiłam się do niego, i choć fanką tego typu zabiegów nie jestem to jednak rozumiem co autorka chciała przez to osiągnąć. O co chodzi? O to, że narracja w książce Samozwaniec nie jest prowadzona jak to jest zwykle przyjęte w tego typu  publikacjach w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ale w osobie trzeciej. W ten oto sposób Madzia stworzyła książkę, którą momentami czyta się bardziej jak powieść niż jak wspomnienia. 
Już we wstępie Magdalena Samozwaniec zwraca się do dwóch małych dziewczynek z pytaniem na czym dokładnie skupić się w tej książce i od czego zacząć. Lilka i Madzia radzą jej między innymi:

"(...) Opisz atmosferę ówczesnego Krakowa, napisz o tym, w jaki dziwny sposób ewakuowano wówczas dziewczynki z tak zwanych dobrych domów. Dzisiejsze harcerki, czytając owe opisy, będą pękać ze śmiechu. Pisz o przedziwnej higienie początków tego wieku, o snobizmie, który wówczas panował, i przesadnej dewocji, do której dzieci zmuszano. Nie bój się, pisz, i tak redaktor, który zaopiekuje się twoimi wspomnieniami, wykreśli Ci z tego połowę."

oraz:

"(...) O sobie staraj się pisać wesoło, ale raczej krytycznie, tak, jakbyś opisywała swoją najlepszą przyjaciółkę. Wówczas czytelnik daruje Ci może zbytni entuzjazm wobec Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Wojciecha. Jedni powiedzą: szowinizm rodzinny, drudzy - oto jej dwie największe miłości!"

I do tych porad małych dziewczynek dorosła Magdalena Samozwaniec się stosuje. Tym samym "Maria i Magdalena" obfituje w niezliczoną ilość ciekawostek dotyczących życia ludzi na przełomie wieków i w dwudziestoleciu międzywojennym. Czytamy zatem między innymi o tym jak Madzia i Lilka Kossak szokowały społeczeństwo krakowskie jeżdżąc po Krakowie na rowerach, jaka była reakcja Mamidła gdy pewnego dnia podążająca za modą Lilka pojawiła się w domu w sukni, która odsłaniała jej kostki oraz jaki rodzaj higieny stosowały ówczesne panny, a co za tym idzie, co to było Eau de Pologne?

Poza tym zdziwienie budzą 'katusze' jakie przeżywała matka dziewcząt w czasach tzw. Wielkiej Wojny, gdy musiały się wyprowadzić z Kossakówki i zamieszkać w hoteliku w Ołomuńcu, w którym pokoje nie były codziennie sprzątane (!!), codzienne menu było jednakowe a pogoda nieciekawa. Sama autorka komentując listy Mamidła, w których ta opisuje te 'szokujące' wydarzenia nie próbuje kryć swojego krytycyzmu wobec nich. Tak jak poradziły jej dwie małe dziewczynki Magdalena Samozwaniec pisze o swojej rodzinie z humorem, ale zdarza się jej również być wobec niej krytyczną. Rzadko bo rzadko, ale cóż począć:P Zwłaszcza w stosunku do Tatki,  który z pewnością jest mężczyzną życia obu swoich córek, Madzia jest bezkrytyczna. Nie dziwię się szczerze mówiąc. Kochający, rozpieszczający córki i żonę, wpatrzony i podziwiający ich dokonania, bezkrytyczny niemal, biegnący z pomocą gdy potrzeba Wojciech Kossak był idealnym ojcem dla tych dwóch kobiet o artystycznych duszach, które potrzebowały mężczyzny, który będzie je popierał w ich działaniach. 
Drugą osobą tak bardzo kochaną przez Magdalenę Samozwaniec jest Maria Pawlikowska - Jasnorzewska. Siostra, z którą nie raz i nie dwa drze Magda przysłowiowe koty, z którą nieustannie rywalizuje na każdym niemal polu (zwłaszcza artystycznym) jest tak naprawdę jej wielką miłością. Wychowywane razem, Maria i Magdalena są w stanie zrobić dla siebie dosłownie wszystko a ich miłość i przywiązanie dla kolejnych mężów obu kobiet stanowią nie lada wyzwanie i konkurencję. Wiadomo bowiem, że jeśli któraś z Kossakówien ma wybrać między mężem a siostrą, z zamkniętymi oczami zawsze wybierze siostrę. Pięknie Madzia opisuje swoją siostrę i choć czasem zwraca uwagę na jakieś jej wady to zawsze znajduje dla nich usprawiedliwienie, zawsze postawi swoją siostrę nad samą sobą i prędzej skrytykuje siebie niż ją... I tylko szkoda, że siostry nie miały możliwości spotkać się po zakończeniu II Wojny Światowej choć jeszcze ten jeden jedyny raz.

Swoją książką Magdalena Samozwaniec po raz kolejny zafundowała mi niezłą ucztę i cieszę się, że na mojej półce czekają już kolejne pozycje nawiązujące swoją treścią do rodziny Kossaków! Mnaim:P


M. Samozwaniec, Maria i Magdalena, Świat Książki, Warszawa 2010, s.547.

2012-03-21

Nieznane zapiski Magdaleny Samozwaniec, czyli "Z pamiętnika niemłodej już mężatki".

Mam słabość do Kossaków! Zauważyłam to już jakiś czas temu, najpierw czytając "Kartki z pamiętnika młodej mężatki" Magdaleny Samozwaniec, później "Był dom..." Anny Szatkowskiej (wnuczki Tadeusza Kossaka i córki Zofii Kossak), a teraz podczas lektury "Z pamiętnika niemłodej już mężatki", która to książka również wyszła spod ręki Magdaleny Samozwaniec. Ta niezwykle uzdolniona rodzina w jednym czasie wzbudza moją sympatię i jakąś dziwną zazdrość  i muszę przyznać, że bardzo mi oba te odczucia odpowiadają:) Po lekturze "Z pamiętnika niemłodej już mężatki" z tym większą przyjemnością czekam na lekturę wspomnień, które Magdalena Samozwaniec zawarła w książce "Maria i Magdalena", a która to czeka już na mnie w Polsce, a później na kolejne, które napisała ta właśnie autorka lub każdy inny członek rodziny Kossaków.




Już w przedmowie dowiadujemy się od Rafała Podrazy, który powyższą książkę opracował, że zawarte w niej teksty zostały znalezione przez niego samego w formie spisanych, ale nieuporządkowanych kartek A4. Czytając dalej, autorka wyjaśnia nam, że te wspomnienia są wynikiem prośby jednego z redaktorów, który spotkawszy ją kiedyś na korytarzu spytał, czy ona sama pamięta coś jeszcze co nie zostało przez nią opisane w "Marii i Magdalenie" a czym mogłaby się podzielić. Tym właśnie sposobem okazuje się, że "Z pamiętnika niemłodej już mężatki" można traktować jako uzupełnienie tamtej właśnie książki, choć nie tylko. Prócz samych wspomnień i gawęd znajdują się tutaj bowiem jeszcze teksty, które można nazwać felietonami, na temat mody (dawnej i teraźniejszej autorce, czyli prawdopodobnie lata 60'te czy początek 70'tych), kina i aktorów, kobiet i ich zmieniającej się roli w społeczeństwie czy też wychowywania dzieci. Wszystkie te teksty zostały napisane przez Madzię z humorem, sentymentem, ale również w zgodzie z własnym sumieniem i zdaniem. Szczególnie ciekawie czyta się jej tekst o wychowywaniu dzieci czy ten dotyczący kobiet, w którym znaleźć można między innymi taki cytat:

"Z mężczyzną należy obchodzić się jak z ptaszyną: nasypać jedzenia i nie płoszyć! A jeśli nie chcecie zostać na stare lata same, pamiętajcie, że zamiast zrządzić mężowi nad głową, zróbcie mu karczemną awanturę. Nigdy też nie mówcie, ze najbrzydsze z waszych dzieci podobne jest do niego, a kiedy wraca z pracy, pozwólcie mu milczeć i spokojnie czytać gazetę. Poza tym, moje drogie, starajcie się być jego adwokatem, a nie... sędzią śledczym. I pamiętajcie, że wasza własne przyjaciółka zaszkodzi wam więcej w małżeństwie niż jego. I najważniejsze, przy innych kobietach nie mówcie do niego ironicznie:
- Ty i temperament..."

Jeśli chodzi o typowo wspomnieniową część książki to bardzo podoba mi się sposób w jaki Magdalena Samozwaniec pisze o swojej ukochanej starszej siostrze Lilce, z którą żyła w wielkiej symbiozie przy tym regularnie się kłócąc i godząc. Największe jednak wrażenie zrobiły na mnie jej opisy Tatki - Wojciecha Kossaka. Magdusia kochała swojego Tatkę miłością wielką i bezwarunkową, sama również była jego ulubienicą (Maria Pawlikowska - Jasnorzewska była natomiast dumą Mamidła) i to się czuje. Magdalena pisze o ojcu z wielką miłością i przyznaję, że nie sposób się nie wzruszyć w momencie gdy opisuje go jako starego umierającego człowieka, który jeszcze próbuje malować...

"Z pamiętnika niemłodej już mężatki" czyta się błyskawicznie i z niegasnącą przyjemnością. We mnie samej wzbudziła ona tym większy apetyt na lekturę "Marii i Magdaleny" i "Zalotnicy niebieskiej", która to książka skupia się na osobie Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, a której powstanie Magdalena Samozwaniec zapowiada w opisywanej przeze mnie dzisiaj książce. Jak już wspomniałam na początku ja sama jestem zafascynowana dziejami tej rodziny, tym talentem wędrującym przez pokolenia i ich uprzywilejowanym życiem, które przecież wymagało ogromu pracy. Kossakowie skutecznie pobudzają moją wyobraźnię i tego będę się trzymać!:)


M. Samozwaniec, Z pamiętnika niemłodej już mężatki, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s.230.

2011-11-16

"Był dom...", są wspomnienia. Anna Szatkowska.

Chyba żadną nowością nie będzie, jeśli na samym początku tego posta napiszę, że uwielbiam tego typu książki. Wspomnienia osób, które miały okazję żyć w czasach, gdy Polska i świat doświadczały tak ogromnych, ważnych zmian są dla mnie czymś, na co zawsze czekam z ogromną niecierpliwością i na co nigdy nie będę żałowała czasu ani podejrzewam pieniędzy.

"Był dom..." Anny Szatkowskiej to kolejny, bardzo dobry przykład tego typu literatury. Autorka, córka pisarki Zofii Kossak - Szatkowskiej, wnuczka Tadeusza Kossaka (brata bliźniaka malarza, Wojciecha Kossaka) to jak powiedział o niej Władysław Bartoszewski "(...) kolejna utalentowana przedstawicielka rodu Kossaków." Ta pochodząca z tak wpływowej rodziny, wychowywana we dworze w Górkach Wielkich, późniejsza uczestniczka Powstania Warszawskiego z wielkim szacunkiem, miłością oraz umiłowaniem szczegółów i prawdy opisała losy swojej najbliższej rodziny. I tym zapracowała sobie na moje uznanie:)




Anna Szatkowska urodziła się w 1928 roku, jako pierwsza córka swoich rodziców (Zofia Kossak miała wcześniej trzech synów, dwóch z pierwszym mężem, Stefanem Szczuckim i jednego z ojcem Anny, Zygmuntem Szatkowskim) i do wybuchu II Wojny Światowej wychowywała się w domu przepełnionym miłością, szacunkiem i tradycją, w którym każdy z dziewięciu domowników stanowił jego barwną i stałą część. 

Gdy Anna miała 11 lat zmienił się świat i reguły nim rządzące. Ojciec, zawodowy oficer jeszcze przed wojną wyruszył na misję wojskową do Francji, dlatego też po 1 września cała rodzina umieściła swoje pokłady nadziei w Zofii Kossak - Szatkowskiej. Cała rodzina podążyła więc do Warszawy, gdzie zapadła decyzja by uciekać na wschód. W Warszawie został jedynie najstarszy brat Anny, Tadzio. Zofia razem ze swoją matką, córką Anną i synem Witoldem dotarli do Dolska, majątku hrabiostwa Stadion - Rzyszczewskich. Wydawało się, że wojna została gdzieś z tyłu. Niestety, nazajutrz po ich przyjeździe, armia radziecka wkroczyła na tereny Polski! Nastąpił kolejny etap tej dramatycznej podróży: ucieczka na zachód, na tereny okupowane przez wroga, który wydawał się być tym bardziej cywilizowanym... Po prawie półrocznej tułaczce wracają do Warszawy.

W stolicy, Zofia Kossak - Szatkowska niemal natychmiast zaczęła działać w organizacjach Polski Podziemnej. W tym czasie Anna i Witold uczęszczali na "komplety", choć matka nieraz powierzała im drobne zadania do zrealizowania. Gdy sytuacja stała się na tyle groźna iż mogła zagrażać życiu, a bliski współpracownik Zofii został aresztowany przez gestapo, rodzina postanowiła się rozdzielić. Tym sposobem Anna trafiła do Szymanowa, gdzie w pensji dla dziewcząt prowadzonej przez zakon Sióstr od Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, spędziła czas do Powstania Warszawskiego (oczywiście z przerwami na wakacje i Święta kiedy angażowała się w działania prowadzone przez swoją mamę). Podczas gdy Anna spędzała swój czas na nauce i przygotowaniach do matury, jej mama, działająca w Polsce Podziemnej, tworzyła razem z Wandą Filipowicz - Krahelską "Żegotę". 

Wydawałoby się, że życie w jakimś stopniu uległo stabilizacji. Nadszedł jednak sierpień 1944, a autorka tychże wspomnień nie wyobrażała sobie spędzić go gdzie indziej, jak tylko w Warszawie, walcząc...

Anna Szatkowska w bardzo ciekawy i przejmujący sposób opisała w tej książce losy swoje i swojej rodziny. Pomimo, że od wspominanych na kartach tej książki wydarzeń minęło już kilkadziesiąt lat, dla niej niektóre z nich wciąż są żywe. I to widać. Widać również podziw i szacunek jakim żywiła poszczególnych członków swojej rodziny, poczynając od ukochanej babci, a na niani kończąc. Dla mnie ta książka jest kolejnym ważnym świadectwem przeszłości. I nie chodzi mi tutaj tylko o ten wojenny, dramatyczny czas, ale również o to co było przed nim: o klasę w zachowaniu, patriotyzm, szlacheckość, których teraz ze świecą szukać...

Cenię sobie "Był dom..." za jeszcze jedną, bardzo ważną moim zdaniem rzecz. Chodzi mi mianowicie o Powstanie Warszawskie. Od jakiegoś czasu gnębią mnie bowiem pytania: Czy Powstanie Warszawskie naprawdę było konieczne, potrzebne? Czy śmierć tylu osób, czy całkowite zniszczenie tego pełnego historii miasta było tego warte??? Czy decyzja o wybuchu powstania była naprawdę dobrze przemyślana? Czy nie było innej drogi? Jaki był jego sens? Te właśnie pytania, w jakiś sposób podgrzewane przez istniejącą od jakiegoś już czasu, publiczną dyskusję na ten temat, powodowały we mnie jakiś niesmak. Nie potrafiłam bowiem ogarnąć tej sytuacji i stanąć po jednej ze stron. "Był dom..." pomimo, że nie ułatwia mi tego wyboru, w bardzo poruszający sposób opisuje samo powstanie, osoby w nim uczestniczące oraz pobudki tych, którzy w nim z taką zapalczywością walczyli i ginęli. Czuję, jakby właśnie dla mnie w książce pojawiły się te słowa:

"W ciągu tych kilku tygodni, wraz z naszymi przyjaciółkami z "Ewy Marii" i naszymi starszymi braćmi z "Harcerskiej", dotknęliśmy ideału życia całkowicie oddanego Słusznej Sprawie, bez wyrachowania, bez zastrzeżeń, w niezrównanej przyjaźni, przejrzystej, serdecznej i bezinteresownej - ideału wręcz niedościgłego w zwykłych, codziennych okolicznościach."

Polecam serdecznie.


A. Szatkowska, Był dom..., Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s.366.

2011-10-10

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" Magdaleny Samozwaniec.

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" to moje pierwsze spotkanie z Magdaleną Samozwaniec. Pomimo, że spodziewałam się po tej książce czegoś innego, szczęśliwie nie czuję się rozczarowana. Szczerze mogę napisać, że moje oczekiwania w stosunku do tej książki oscylowały gdzieś pomiędzy pamiętnikiem a wspomnieniami autorki ze swojego życia. Zarówno "Kartki z pamiętnika młodej mężatki" jak i "Kartki z pamiętnika niemłodej już mężatki" budziły w mojej głowie wyobrażenia o opisanym w nich życiu młodej kobiety w międzywojennej Polsce. Tego oczekiwałam i na to się cieszyłam... Jakież było więc moje zdziwienie i początkowe rozczarowanie, gdy już w przedmowie wyczytałam, że "Kartki..." to maleńka książeczka napisana  przez Magdalenę Samozwaniec (prawdopodobnie z pomocą starszej siostry autorki, Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej) w celach tylko i wyłącznie zarobkowych w ciągu jednej nocy! Jak pisze Rafał Podraza (autor przedmowy), Kossakówny były raczej rozpieszczonymi osobami, które mając na horyzoncie wizję bankructwa, postanowiły zarobić w ten oto sposób na swoje wydatki. Plan się powiódł, książeczka sprzedawała się świetnie i jeszcze w tym samym roku (1926) doczekała się swojego drugiego wydania, które zostało uzupełnione przez Magdalenę o opowiadanie pt. "Trudności z doktorem". W ręce współczesnych czytelników trafia właśnie ta poszerzona wersja "Kartek...", która dodatkowo została uzupełniona o świetne moim zdaniem i konieczne, bo wiele wyjaśniające posłowie oraz "Chronologię wypadków majowych w Warszawie".




Tytułowe "Kartki z pamiętnika młodej mężatki" to krótka, acz wiele mówiąca o zaistniałych wydarzeniach i ich odbiorze przez ludność Warszawy, humoreska na wypadki majowe 1926 roku. Wtedy to właśnie, przez trzy dni, na ulicach Warszawy toczyły się walki pomiędzy wojskami zwolenników Józefa Piłsudskiego a wojskami zwolenników premiera Wincentego Witosa i prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Emocjonalny Józef Piłsudski, który od trzech lat był już na dobrowolnej emeryturze, nie potrafił dłużej patrzeć przez palce na to co dzieje się w polskiej polityce i dlatego też razem ze swoimi zwolennikami zorganizował opisywany z gorzkim humorem przez Samozwaniec, zamach stanu. Taka to właśnie była ta wojna polsko - polska. 

Mimi Bączkowska (po mężu Bigourdan) ma dwadzieścia lat i męża Francuza, któremu po długim czasie nieobecności w ojczyźnie wyrywa się spod opiekuńczych i zaborczych skrzydeł po to, by spędzić miesiąc w utęsknionej Warszawie. Dziewczyna jest zachwycona swoją wizytą w kraju i dlatego postanawia pisać pamiętnik, który ma pomóc jej w utrwaleniu wspomnień i wrażeń z Warszawy po długoletnim pobycie w Paryżu. Już następnego dnia po przybyciu Mimi do hotelu, Warszawa zostaje ogarnięta gorączką walk, a pamiętnik dziewczyny zostaje wypełniony notatkami relacjonującymi to co się właśnie dzieje. Niespodziewanie dla młodej kobiety toczące się walki nie są walkami Polaków z bolszewikami czy Niemcami, ale z innymi Polakami. Przez trzy dni Mimi pozostaje w swoim pokoju, skwapliwie notując swoje spostrzeżenia i uwagi dotyczące zaistniałych zdarzeń.

Magdalena Samozwaniec nie szczędzi nam gorzkiego humoru i małych złośliwości w swojej ksiażce. Głupiutka, rozpieszczona Mimi jest przedstawicielką ludu Warszawy, który w większości nie uczestniczył w walkach, ale biernie przyglądał się działaniom obu wojsk zza szyb swoich mieszkań, wypatrując momentu kiedy będzie na tyle bezpiecznie, by choć na chwilę móc wyjść na miasto, do restauracji czy na zakupy. Pomimo, że w walkach majowych zginęło kilkaset osób, już na następny dzień miasto stołeczne na powrót żyło swoim życiem, jakby nie zauważając, że oto właśnie Polak zabijał przez trzy dni Polaka. 

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki" traktuję jako swego rodzaju wehikuł w czasie. Pomimo, że książka nie jest tym czego się spodziewałam, przeczytałam ją z przyjemnością. Poza częścią napisaną przez autorkę, która podobała mi się w umiarkowany sposób, bardzo przypadło mi do gustu posłowie autorstwa Jana Wróbla. To dzięki tej właśnie części jesteśmy w stanie zrozumieć charakter walk majowych Warszawie, ich tło historyczne, pobudki Piłsudskiego oraz reakcję warszawiaków na zaistniałą sytuację. Wstyd się przyznać, ale do momentu przeczytania tej książki nie miałam pojęcia o opisanych w niej wydarzeniach. Może kiedyś na lekcji historii w liceum nauczyciel o nich wspominał, może czytałam o nich w książce do historii, ale dopiero "Kartki..." pozwoliły mi zrozumieć ich sens.

Nie jest to książka, którą każdy powinien przeczytać, ale myślę, że głównie ze względu na jej zawartość dotyczącą historii warto od niej nie uciekać, jeśli się na nią natrafi np. w bibliotece:)


M. Samozwaniec, Kartki z pamiętnika młodej mężatki, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s.107.