Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura francuska. Pokaż wszystkie posty

2014-07-29

Anna Gavalda "Billie".

Mam wielki problem, bo tak jak jestem bezkrytyczną niemal fanką twórczości Anny Gavaldy, tak "Billie" nie przypadła mi do gustu i z przykrością stwierdzam, że najprawdopodobniej byłaby to ostatnia książka autorki, którą poleciłabym innym. No nie porwało mnie i tyle :( Ani przedstawiona historia nie powaliła mnie na łopatki, ani to w jaki sposób została spisana. Szkoda, bardzo szkoda, bo autorka przyzwyczaiła mnie do tego, że jej książki pożeram z ogromną przyjemnością, a "Pocieszenie" i "Po prostu razem" znajdują się w mojej grupie książek ulubionych.




"Billie" to książka o przyjaźni. Dość niezwykłej, niebanalnej, trudnej. Tytułowa bohaterka to dziewczyna przywykła do niełatwego życia. Jej rodzinę tak naprawdę ciężko nazwać rodziną. Patologia jest zatem codziennością Billie i dlatego nie jest to osoba, która od życia oczekuje wiele. Świadoma swojego pochodzenia i biedy dziewczyna jest natomiast nieśmiała, ale również głośna, butna i niepokorna. Gdy uczniom w gimnazjum zadane zostaje przygotowanie scenki ze sztuki Alfreda de Musseta "Nie igra się z miłością" Billie jako partner dostaje się Franck. Wspólna praca nad inscenizacją zbliża do siebie tą dwójkę. Franck staje się dla Billie odtrutką na świat w którym żyje. Chłopak nie ocenia i nie poucza, ale próbuje zrozumieć i pomóc nie oczekując od niej nic więcej, jak tylko jej samej. Jej przyjaźni. Bo Franck też ma swoje problemy, z którymi trudno mu sobie poradzić i właśnie ta zbuntowana, nie zawsze obliczalna Billie jest jego ostoją w momentach dla niego trudnych.

"Billie" to zgrabnie napisana książka, zresztą nie ma innej opcji w przypadku tej autorki, ale niestety, tym razem mam do niej kilka zastrzeżeń. Choć historia przyjaźni tej dwójki jest dość zajmująca, to już sposób w jaki sposób została opowiedziana nieco mnie drażnił. Narratorką jest bowiem sama Billie i to jej oczami widzimy Francka i z jej ust słyszymy słowa opisujące relację ich łączącą. I chyba z tym mam największy problem. Nie potrafię uwierzyć autorce w to, że Billie tak właśnie mówi, tak myśli. Dlaczego? Z jednej strony przedstawiona przez Gavaldę dziewczyna jest synonimem zbuntowania (klnie, mówi co jej ślina na język przyniesie) a z drugiej to zahukane dziewczę, które opowiada "gwiazdeczce" na niebie swoją historię, zachowując się przy tym jak małe dziecko trochę. Niby wiem, że ludzie są różni i zdecydowanie bardziej skomplikowani i wielowymiarowi niż by się to mogło niektórym wydawać, ale jakoś nie potrafię się przekonać do postaci Billie, którą 'zaserwowała' mi autorka. Nie i już. W ogóle mam problem z autorami książek, którzy w ten sposób 'wcielają się' w postaci ze swoich powieści i próbują je na siłę 'ubrudzić' i unowocześnić używając zwrotów czy słów, których sami na co dzień nie używają, a które miałyby im to zagwarantować. Dla mnie efekt jest niemal zawsze odwrotny i taka postać traci na wiarygodności. Chyba dlatego wolałabym aby ta książka była pisana z perspektywy Francka lub osoby trzeciej. Wydaje mi się, że "Billie" wyszłoby to na dobre.

No cóż, nawet nasi ulubieńcy muszą nam kiedyś podpaść. Mnie Anna Gavalda podpadła tą właśnie książką, co jednak w żaden sposób nie przekreśla mojego uwielbienia dla jej "Po prostu razem" czy "Pocieszenia" i chyba na to właśnie pocieszenie sięgnę po jedną z tych dwóch w bardzo niedługim czasie :)


A. Gavalda, Billie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s.222

2013-02-28

"Delikatność" - David Foenkinos.

"Delikatność" nie jest pierwszą książką Davida Foenkinosa, którą udało mi się przeczytać. Wcześniejsze spotkanie z jego powieścią zatytułowaną "Potencjał erotyczny mojej żony" okazało się raczej niefortunne i choć książka nie była z gatunku tych 'nie do przebrnięcia' to jednak po jej przeczytaniu w mojej głownie zagościła pewność, że po więcej powieści tego autora nie sięgnę. Jak się jednak okazuje moja pewność z czasem uleciała a pozytywne opinie, wizja filmu z Audrey Tautou i szeroko zakrojony marketing zrobiły swoje i odwrotnie niż się tego spodziewałam po kolejną książkę Foenkinosa sięgnęłam. Tym razem jednak to, co wyszło spod ręki autora odebrałam zdecydowanie lepiej. W końcu znalazłam w jego książce to, co tak naprawdę najbardziej pociąga mnie w literaturze francuskiej, czyli przywiązanie ogromnej wręcz wagi do słów, których się używa i do tego, jaki ładunek emocjonalny każde z nich ze sobą niesie. Za takie pisarstwo pokochałam Annę Gavaldę i za takie pisarstwo polubiłam teraz Davida Foenkinosa.




Natalie była szczęśliwą mężatką. Wydawało się, że ona i jej mąż Francois trafili los na loterii. Jak często bowiem zdarza się małżeństwo, które nie wie co to kłótnia, które swoje wspólne życie spędza w totalnej harmonii i które na tą swoją idealną miłość nie musi tak naprawdę pracować, bo jest im ona po prostu dana? Jeśli istnieje ktokolwiek, kto prawidłowej odpowiedzi na to pytanie nie zna, odpowiadam: nie często. 
Jak się jednak okazuje los bywa bardzo przewrotny i jedna chwila zmienia wszystko... Francois ginie w wypadku a Natalie wpada w rozpacz z której trudno jej się wydostać. Początkowo kobieta znajduje ukojenie w samotności, która jednak zmienia się w potrzebę pracy. Pracy, która pozwoli odwrócić myśli od tego co się stało, która choć na chwilę pozwoli zapomnieć. Tak się też dzieje, Natalie znajduje w swojej firmie spokój, który jednak w pewnym momencie zostaje dramatycznie zachwiany. Gdy pewnego dnia do jej biura wchodzi  jej podwładny, Szwed imieniem Markus, ta, jakby w odruchu bezwarunkowym, namiętnie go całuje. Po tym zdarzeniu nic już nie może być takie samo, ani dla niej, ani dla tego, wydawałoby się, całkiem przypadkowego mężczyzny.

Oczarował mnie Foenkinos tą książką, która tak jak jej tytuł okazała się niesamowicie delikatnie i z taktem napisana. Tym właśnie, w przeciwieństwie do prozy polskiej, charakteryzuje się dla mnie współczesna proza francuska (przynajmniej ta, którą sobie wybieram i którą cenię). W powieści tego francuskiego pisarza nie ma miejsca na wulgarność, jakąkolwiek przesadę czy niepohamowane wybuchy emocji. Jest w niej natomiast miejsce na spokojne rozważania na temat miłości, namiętności, samotności i tęsknoty. Tytułowa 'delikatność' to postawa życiowa, która charakteryzuje się umiejętnością nie zatracania się w pozornych przyjemnościach życia: w szybkich romansach, związkach z góry skazanych na niepowodzenie, niekonsekwentnym prowadzeniu swojego życia. 'Delikatność' to danie sobie czasu na przeżycie każdego etapu swojego życia w sposób jaki nam wydaje się najodpowiedniejszy, to nie przyśpieszanie niczego, nie gonienie za 'króliczkiem', którym nie wiemy co jest, to umiejętność pozostania sobą nawet gdy innym wydaje się, że powinniśmy się zmienić, to szacunek do miłości i jej konsekwencji.

Choć stosunkowo krótka, książka Davida Foenkinosa ma potencjał by zrobić na czytelniku wrażenie. Krótkie rozdzialiki, wtrącone pomiędzy nie wymowne cytaty, definicje, czy wspomnienia osób ubogacają tą powieść i pozwalają na lepsze zrozumienie samych postaci i ich zachowań. Podoba mi się to w jakim kierunku literackim podążył autor "Delikatności" i przyznaję, że mam nadzieję, iż przy takim typie literatury pozostanie. Jeśli tak, zdobędzie sobie w mojej osobie kolejnego wiernego czytelnika :)


D. Foenkinos, Delikatność, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, s.203.

2012-10-20

Bardzo średnio. "Babunia" Frederique Deghelt.

Mój zakup tej książki to całkowity przypadek, impuls w połączeniu z potrzebą posiadania pięciu książek przy których wysyłka z pewnej internetowej księgarni była za darmo (kto zgadnie jakiej?:P). Długo wahałam się czy akurat tą książkę wybrać, ale uległam pozytywnym opiniom na jej temat i tym oto sposobem wylądowała ona na mojej półce.
Na tylnej okładce książki czytamy: "Urocza opowieść o poznawaniu się, związkach przeszłości z dniem dzisiejszym, o miłości i radości, jaką niesie czytanie książek." Czy naprawdę "Babunia" taka jest? Hmm, debatowałabym.




Jade, młoda dziennikarka aspirująca do bycia pisarką, dowiaduje się, że jej ukochana babunia Jeanne, która od śmierci swojego męża mieszkała sama, ma teraz zostać mieszkanką domu opieki. Taką decyzję powzięły jej trzy córki i z taką decyzją ciotek, zawiadomiona o tym fakcie przez swojego ojca, Jade nie może się zgodzić. W tajemnicy udaje się do babci i zabiera ją ze sobą do Paryża by ta zamieszkała z nią w jej mieszkaniu. To dopiero wtedy Jade zaczyna odkrywać to jaką osobą naprawdę była i jaką osobą jest jej babcia. Osiemdziesięcioletnia kobieta za wsi, do tej pory uważana przez wnuczkę za osobę nie tylko niewykształconą ale i średnio inteligentną, odkrywa przed Jade swoją drugą twarz w momencie gdy okazuje się, że Jeanne jest samorodną znawczynią literatury, która przez całe życie swoje uwielbienie dla książek musiała ukrywać. To wyznanie staje się początkiem 'nowej ery' w życiu obu kobiet...

Czytając "Babunię" od samego początku miałam wrażenie, że autorka miała aspiracje by ze swojej książki zrobić coś więcej niż to czym w rzeczywistości jest. Zdecydowanie wyczuwam w tej powieści ochotę autorki by książka była odbierana nie tylko jako lekka lektura, ale również jako książka ambitna, skłaniająca do refleksji. Niestety sama ochota nie wystarczy i dla mnie ta książka to jednak głównie tzw. czytadło, choć znajdziemy tutaj nutkę sentymentalizmu. 
Narracja w książce prowadzona jest przez trzy osoby, narratora, babcię oraz Jade. Jak dla mnie w tym zabiegu polega cały problem powieści. Do rozstroju nerwowego doprowadzało mnie bowiem, gdy tytułowa babunia rozmyślając na jakiś temat tłumaczyła sobie (w domyśle czytelnikowi) to co myśli. Nie znoszę tego typu zabiegów bo automatycznie książka traci dla mnie na wiarygodności. Nikt przecież, kto jest przy zdrowych zmysłach, tak się nie zachowuje, nie myśli czegoś a za chwilę nie szuka dla tej myśli wytłumaczenia, nie opowiada jej! 
Ponadto wydawca obiecuje nam na okładce niespodziankę za niespodzianką, odkrywanie poruszających tajemnic z przeszłości oraz zaskakujące zakończenie. Z tej trójki tylko słowa dotyczące zaskakującej puenty książki są prawdą. Niespodzianek nie znalazłam, a ta jedna, którą był fakt, iż Jeanne jednak w swoim życiu sporo książek przeczytała nie powala na kolana (może gdyby rzeczywiście w jakiś ciekawy, oryginalny sposób wytłumaczyć fakt, że babunia otwarcie czytać nie mogła? A tak, nic). Również poruszająca tajemnica z przeszłości nie była moim zdaniem specjalnie intrygująca. Co mogę autorce oddać to zakończenie, które rzeczywiście pozwala spojrzeć na tą powieść w innym świetle. Faktem jest również, że "Babunia" napisana jest sprawnie, czyta się ją szybko i jest w niej jakiś potencjał. Szkoda, że nie zrealizowany:(


F. Deghelt, Babunia, Świat Książki, Warszawa 2011, s.271.

2011-11-28

"Tajemnica" Philippe'a Grimbert'a.

"Tajemnica" to dobra książka. Zdecydowanie. Nie jest to jednak książka bardzo dobra. Szczególnie jeśli porównuje się ją do innych tego gatunku. A takich przeczytałam w swojej karierze już conajmniej kilka. Choćby ostatnio "Znamię", które do tego stopnia mnie urzekło, że trafiło na moją prywatną listę książek TOP:) Niestety "Tajemnica" przy "Znamieniu" wypada trochę blado... A szkoda.




Philippe Grimbert napisał książkę, która stała się jego sposobem na rozliczenie się z przeszłością. Nie o jego przeszłość jednak tu chodzi, a o przeszłość jego rodziców. O to, co najpierw ich połączyło, a później niszczyło. O to, co zmieniło życie Philippe'a i jego sposób patrzenia zarówno na świat jak i swoją matkę i ojca. O to, co odkryte otworzyło mu oczy i pozwoliło na zrozumienie i wybaczenie. O tajemnicę. 

Philippe urodził się jako pierwsze i jedyne dziecko swoich rodziców: Tanii i Maxime'a. Od małego czuł, że nie spełnia ich wymagań, nie zasługuje w pełni na ich miłość oraz podziw i uznanie w ich oczach. Podczas gdy oni od zawsze byli wysportowani i piękni, on był dzieckiem chorowitym, słabym i niezdarnym. Pomimo tego, iż cieszył go fakt bycia pierwszym i jedynym dzieckiem swoich rodziców, to, że im nie dorównuje sprawiało, iż marzył o starszym bracie. Takim, który byłby ich wierną kopią i który powodowałby, że ich rozczarowanie jego osobą nie byłoby tak wielkie. Takiego właśnie brata Philippe stworzył w swojej głowie. Z nim się bawił, dzielił posiłki, jego podziwiał.

Philippe lubił wyobrażać sobie jak poznali się jego rodzice, jak się w sobie zakochali, kiedy i w jakich okolicznościach się pobrali. Niestety nie dane były mu długie rozmowy na ten temat ani z mamą, ani z tatą. Dlatego też, chłopiec często zwracał się w takich momentach do swojej starszej przyjaciółki Luizy, która przecież znała ich wcześniej i która pięknie potrafiła opowiadać o tych trudnych czasach w których przyszło jej i jego rodzicom żyć. To właśnie Luiza stała się powierniczką Philippe'a, osobą do której zwracał się, gdy w jego życiu wydarzyło się coś ważnego lub gdy miał problem.
Tak właśnie stało się i wtedy, gdy chłopak wdał się w bójkę z kolegą z gimnazjalnej klasy. Bójkę, której podstawą były żarty i wulgaryzmy rzucane przez kolegę Philippe'a w stronę skatowanych, pozabijanych, zagazowanych w Aushwitz osób (klasa Philippe oglądała film z tego właśnie miejsca). Właśnie to, bądź co bądź bohaterskie zachowanie Philippe'a, zwolniło Luizę od obietnicy, którą kiedyś złożyła Tanii i Maxime'owi. Tak właśnie skrywana latami tajemnica ujrzała światło dzienne...

"Tajemnica" Philippe'a Grimbert'a to książka błyskawiczna. Niewielka objętościowo z dość dużą czcionką, czyta się sama. I to właśnie sprawia, że wydaje się być łatwa, prosta. A wcale taka nie jest. Przy tej swojej błyskawiczności potrafi bowiem sprawić, że czytelnik się zatrzyma i wzruszy, że spróbuje zrozumieć. Pomimo, że jak napisałam książka jest słabsza niż bym się tego po niej spodziewała, nie żałuję, że poświęciłam jej czas. "Tajemnica" to bowiem kolejny obraz świata, którego już na szczęście nie ma, to kolejny przykład na to jak człowiek dotknięty niesamowitym nieszczęściem potrafi jednak walczyć o szczęście, o godne życie, o przyszłość...

To czego brakowało mi w tej powieści to chyba głębia, o którą aż się prosi. Ta przejmująca historia wydaje się bowiem momentami niedopowiedziana, niedokończona, tak jakby autor wybrał najważniejsze jego zdaniem elementy, a resztę pominą milczeniem lub skwitował jednym zdaniem. Ale zdaniem, które czytelnik wyłapie i które wzbudzi w nim ciekawość i niedosyt. Nie do końca mi to odpowiada i właśnie dlatego książkę uważam tylko za dobrą. Choć i tak polecam wielbicielom gatunku:)


P. Grimbert, Tajemnica, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, s.197.

2011-11-24

Rewelacyjne "Znamię" Nancy Huston!

"Znamię" to jedna z tych książek, o których nie wiadomo jak i co pisać. Z jednej bowiem strony książka poruszyła mnie do tego stopnia, że chciałabym Wam w jakiś sposób przekazać te emocje, które we mnie jeszcze buzują. Z drugiej natomiast, nie umiem znaleźć odpowiednich słów, boję się powiedzieć za dużo lub za mało, żeby jej nie zaszkodzić... Najważniejsze jest jednak to, że czuję ogromną satysfakcję z faktu, że po raz kolejny trafiłam na powieść stworzoną dla ludzi takich jak ja, dzięki której po raz kolejny na swoim blogu mogę chwalić, chwalić, chwalić:)



"Znamię" to powieść o historii, która potrafi wkroczyć w nasze życie nawet kilkadziesiąt lat po swoim zaistnieniu. To powieść o tym, jak wielki wpływ mają rodzice i ich zachowania na swoje dzieci, jak nierzadko w nieświadomy dla siebie sposób kształtują oni sposób widzenia świata przez swoje potomstwo. To powieść o tym jak wraz z mijającymi dziesięcioleciami czy epokami, zmienia się ludzki pogląd na życie, zmieniają się wartości. "Znamię" to w końcu powieść o tajemnicy, złu i samotności, ale również potrzebie miłości i  akceptacji...

Nancy Huston w swojej książce oddaje czytelnikom pod opiekę czwórkę kilkuletnich dzieci, które są nie tylko narratorami tej powieści, ale również przewodnikami po historii, która się stała. Sol, Sadie, Randall i Kristina powoli, na przestrzeni lat tworzą małe drzewo genealogiczne swojej rodziny. Dzięki nim z roku 2004 cofamy się do 1982, po to by za chwilę znaleźć się w roku 1962, a następnie 1944. Taka właśnie podróż w czasie, pozwala czytelnikowi na skuteczne ułożenie układanki zdarzeń i odkrycie dramatu, który się wydarzył i zmienił wszystko.

Każde z czwórki dzieci ma około sześciu lat w momencie, gdy opowiada swoją historię, gdy przedstawia swoją rodzinę i tłumaczy mechanizmy nią rządzące. Jako pierwszy na scenę "Znamienia" wkracza Sol, który w swoich oczach, a także w oczach rodziców jest kimś absolutnie wyjątkowym. Sol jest przekonany o swojej wielkości i pięknej, pełnej sukcesów przyszłości, która go czeka. Jedyną przeszkodą, która stoi na jego drodze jest brzydkie znamię na skroni. Znamię, które musi zostać usunięte, by twarz tego boskiego dziecka, była tak piękna i pozbawiona skaz jak jego wnętrze.
Randall uwielbia swojego ojca, który jest zawsze przy nim. Matka? Dla niej sensem życia jest zło, które bada. Zło, które zdarzyło się tak dawno temu, a które wciąż wisi nad ich rodziną, nie dając o sobie zapomnieć nawet przy śniadaniu. To właśnie z powodu tego zła, matka najpierw wyjeżdża na dwa tygodnie do Niemiec, a później powoduje, że cała rodzina przeprowadza się do Hajfy w Izraelu. Tam chłopiec trafia do żydowskiej szkoły, w której poznaje swoją pierwszą miłość, palestynkę Nuzhę. To ona uświadamia mu, że jego znamię, jego mały nietoperzyk na ramieniu może mieć czarodziejską moc.
Sadie spędza życia tęskniąc za matką. Wychowywana przez surowych dziadków dziewczynka, za każdym razem odlicza dni i godziny do przyjazdu swojej rodzicielki. Jej mama bowiem jest gwiazdą podróżującą po całym świecie i dającą koncerty. Ma niesamowity głos, który śpiewa bez słów! Gdy pewnego razu mama zabiera ją wreszcie do swojego domu, Sadie jest zachwycona! Wreszcie będzie miała dom, wreszcie będzie mieszkać z kimś kto ją rozumie i bezgranicznie kocha, wreszcie to okropne znamię na pośladku nie będzie jej więcej karać...
Kristina jest szczęśliwa. Mimo wszystko. Pomimo tego, iż jej brat i ojciec walczą na wojnie z Anglikami, Francuzami i Amerykanami ona czuje się bezpiecznie. Ma przecież dziadka, mamę i siostrę, a oni ją kochają. Ma też znamię w zagłębieniu lewego łokcia, które przynosi jej ukojenie, pociechę i siłę. Dziewczynka marzy o tym by zostać Grubą Damą w cyrku i wierzy, że spełni swoje marzenie.

Zdaję sobie sprawę, że każdego z tych małych bohaterów książki Nancy Huston zarysowałam w bardzo ograniczony sposób, ale to dlatego, iż wiem, że zbyt duża ilość opisanych przeze mnie detali, może skutecznie umniejszyć, jeśli nie zniweczyć przyjemność płynącą z odkrywania prawdy samemu. A gwarantuję Wam, że ta książka dostarcza wielkiej satysfakcji czytelniczej! 
Nancy Huston stworzyła powieść, która nie dość, że napisana jest różnorodnym, gładkim, łatwo czytającym się językiem to jeszcze przykuwa uwagę, wciąga w swój świat i nie rozczarowuje. Jej bohaterowie są wiarygodni (choć przyznam, że sposób zachowania się Sola trochę mnie zszokował i budził mój sprzeciw), a historia, która toczy tą rodzinę niepokojąco prawdziwa. Z uśmiechem na twarzy przyznaję, że "Znamię" to jedna z najlepszych książek jakie w tym roku przeczytałam! Polecam:)


N. Houston, Znamię, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008, s.347.

2011-05-19

"Potencjał erotyczny mojej żony" Davida Foenkinosa.

Dziwna to jest książka. Dziwna książka opowiadająca dziwną historię. Bo czy historia człowieka, który kolekcjonuje chwile w których jego żona myje okna może taka nie być?!




David Foenkinos, którego krytycy postrzegają jako autora wzorującego się między innymi na Witoldzie Gombrowiczu, napisał prawdziwie paryską historię. Głównym bohaterem tej historii został Hektor, człowiek cierpiący na manię zbieractwa. Opowieść, którą snuje autor książki zaczyna się w momencie, kiedy Hektor postanawia popełnić samobójstwo. Umęczony swoim uzależnieniem od zbieractwa i niemożnością wyjścia z nałogu nie widzi innego wyjścia. Na miejsce ostatecznego rozprawienia się ze swoim życiem wybiera paryskie metro, które niestety nie spełnia swojej roli... Hektor ląduje na pół roku w szpitalu psychiatrycznym. Nie powiadamia o tym rodziców, bratu natomiast sprzedaje historyjkę o niespodziewanym wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Mija sześć miesięcy.  Hektor wychodzi ze szpitala i jedne z pierwszych kroków kieruje do biblioteki - historia o pobycie w USA musi wszakże mieć jakieś potwierdzenie w jego powiększonej wiedzy na temat tego kraju. W bibliotece właśnie Hektor poznaje Brigitte... Między tym dwojgiem szybko rodzi się napięcie erotyczne i uczucie, dlatego też nie zwlekając pobierają się. Hektor czuje, że w końcu dorósł i uwolnił się od swojej chorobliwej manii. Razem z żoną prowadzi unormowane życie, razem zakładają biuro turystyczne dla melomanów, które z miejsca staje się sukcesem, wydaje się, że wszystko jest tak jak być powinno. Do momentu. Pewnego dnia Hektor zaczyna się przyglądać żonie jak ta myje okna... 

Jak już wspomniałam "Potencjał erotyczny mojej żony" to specyficzna opowieść. Jej narratorem i zarazem komentatorem jest jej autor David Foenkinos, który podsumowuje, uspokaja, usprawiedliwia lub naprowadza czytelnika na właściwy tor myślenia. Chyba z tego powodu książka wydaje mi się trochę schizofreniczna... Sama nie wiem co o niej myśleć. Z jednej strony książka wciąga nas w ten absurdalny, przesycony delikatnym erotyzmem świat, z drugiej zaś męczyło mnie momentami to rozdwojenie jaźni pomiędzy Hektorem i autorem / narratorem tej opowieści. Może dlatego, że nigdy fanką Gombrowicza nie byłam??? "Potencjał erotyczny mojej żony" to książka o roli iluzji, kłamstwa i prawdy w naszym życiu. O tym jak ważny w życiu jest dystans do samego siebie i swoich nieporadności i 'niedociągnięć'. Nie mogę również zapomnieć o delikatnie podanej dawce humoru, która jest obecna w tej książce oraz o jej pozytywnym końcowym wydźwięku...

D. Foenkinos, Potencjał erotyczny mojej żony, Wydawnictwo Sic! s.c., Warszawa 2006, s.129.

2011-03-18

O uwielbieniu dla mistrza, czyli "Moje życie z Mozartem" Erica-Emmanuela Schmitta.

"Moje życie z Mozartem" to kolejna książka Schmitta, która od ostatnich Świąt Bożego Narodzenia gości na mojej półce. W końcu, po bardzo dobrze przyjętych przeze mnie "Małych zbrodniach małżeńskich" i rozczarowujących "Moich Ewangeliach" przyszła kolej na tą właśnie książkę. Szczerze powiem, że obawiałam się jej lektury, a to dlatego, gdyż do tej pory przeczytałam kilka sprzecznych opinii na jej temat. Jedni twierdzili, że to jedna z najgorszych książek autora, inni natomiast zachęcali by po nią sięgnąć. Po przeczytaniu tej krótkiej książki stwierdzam z pewnością, że zaliczam się do tej drugiej grupy jej odbiorców, czyli będę was do jej lektury zachęcać:)




"Moje życie z Mozartem" to swego rodzaju autobiografia, w której Eric-Emmanuel Schmitt prowadzi z Mozartem dziwny rodzaj rozmowy. Schmitt 'porozumiewa' się z Mozartem za pomocą listów, Mozart natomiast, jak można się domyślić, robi to poprzez swoją muzykę.

Korespondencja Schmitta z Mozartem rozpoczyna się, gdy autor ma 15 lat. Jego życie toczy się wokół śmierci. Młody człowiek nie widzi większego sensu w tym by kontynuować swą ziemską podróż i dlatego coraz częściej myśli o tym by popełnić samobójstwo. Kiedy jest już zdecydowany targnąć się na swoje życie, pojawia się Mozart, a raczej jego muzyka. To właśnie ona ratuje Erica przed największym błędem jaki można w życiu popełnić. Muzyka Mozarta pozwala mu zauważyć piękno świata, pomaga mu pozyć się depresji. Oczarowany operą Mozarta Schmitt wie, że świat nie może być aż tak okropny, brzydki i zły jak do tej pory sądził, skoro można na nim zetknąć się z czymś tak niesamowitym i pięknym jak ta muzyka...

To spotkanie staje się początkiem 'przyjaźni' autora z kompozytorem. Schmitt pisze do Mozarta w chwilach bólu, radości, zastanowienia czy gdy potrzebuje rady. Gdy nachodzą go wątpliwości czy pytania zwraca się z nimi do Mozarta, który nigdy nie zawodzi i poprzez swoją muzykę, swoje kompozycje, swoje życie pozwala znaleźć Ericowi odpowiedzi na nie.

Ten dziwny rodzaj korespondencji z Mozartem, wyzwala w autorze "Oskara i Pani Róży" wiele powodów do refleksji. Schmitt pisze w swych listach do kompozytora między innymi o sensie bólu, o dzieciństwie i jego przeżywaniu, o Bogu czy nawet o kotach. Ten właśnie list o kotach jest jednym z moich ulubionych, ponieważ według Erica-Emmanuela Schmitta tylko koty można nazwać zwierzętami mozartowskimi. Tylko koty zdaniem pisarza potrafią swoim zachowaniem oddać sens, lekkość i piękno muzyki Mozarta. 

Muszę powiedzieć, że porwała mnie ta książka i uwiodła. Spodobała mi się ta siła jaką człowiek może czerpać z muzyki, to jak muzyka może nam w życiu pomagać. Momentami łapałam się nawet na tym, że zazdrościłam Schmittowi tego, że posiada tego rodzaju relację z kompozytorem, którego nigdy nie miał szansy poznać, ale którego 'zna' poprzez jego muzykę. Schmitt darzy Mozarta nie tylko uwielbieniem i podziwem, ale również prawdziwą miłością, którą obdarzamy tylko ludzi znaczących dla nas najwięcej. Dla Schmitta Mozart jest właśnie jedną z takich osób. To on go uratował, to on mu pomagał radzić sobie z bólem i stratą, to on tłumaczył mu życie i Boga, to on nigdy go nie opuścił i nie zawiódł...
Serdecznie polecam:)


E.-E. Schmitt, Moje życie z Mozartem, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s.118.

2011-03-16

"Kochałem ją" - Anna Gavalda.

Jestem fanką Gavaldy. Jak dotąd przeczytałam wszystkie jej książki (niektóre kilka razy) i wiem, że będę czytać każdą kolejną, którą ta autorka napisze i wyda. Uwielbiam jej styl, tak różny od innych, pełen głębokich przemyśleń, niedopowiedzeń, ukrytych znaczeń, który doskonale oddaje głębię ludzkiej natury, genialnie prześwietla człowieka. Gavalda jak nikt inny potrafi pokazać złożoność naszej momentami zgubnej a momentami doskonałej w każdym calu ludzkiej natury, w piękny sposób opisuje sprzeczność uczuć pochodzących z serca z tymi pochodzącymi z głowy. Zagubienie, poddanie się człowieka w walce o swoje życie przeciwstawia umiejętności podnoszenia się i parcia do przodu, gdy tylko w końcu odkrywamy jaki jest nasz cel i sens życia... 

Ponieważ podjęłam się francuskiego wyzwania, którego tematem książkowym na pierwsze trzy miesiące jest miłość z chęcią i wielką przyjemnością powróciłam do książki Anny Gavaldy "Kochałem ją". Książki niełatwej i nie dającej odpowiedzi, ale za to zmuszającej do myślenia.




Chloe właśnie dowiedziała się, że jej mąż Adrien zostawia ją i ich dwie córeczki i wyjeżdża na drugi koniec świata, do innej kobiety. Nieprzygotowana na cios Chloe nie może sobie poradzić z zaistniałą sytuacją, gubi się, nie umie zrozumieć co się stało, dlaczego ich małżeństwo skończyło się w taki sposób i dlaczego Adrien stwierdził, że ona nie jest warta jego miłości.

Chloe razem z dziewczynkami: Marion i Lucie zostaje zabrana przez swojego teścia Pierre'a do jego domu na wsi. Kobieta nie przepada za swoim teściem, uważa go za starego drania, który nie okazując nigdy uczuć ani swojej żonie ani swoim dzieciom zniszczył ich życie, pozbawił ich miłości i wsparcia. Tym większe jest jej zdziwienie gdy teść, w momencie gdy są już bezpieczni w jego domu, otwiera się przed nią i mówi jak nigdy dotąd... Zrozpaczonej, nie potrafiącej zobaczyć jasnych stron zaistniałej sytuacji Chloe, Pierre opowiada nie tylko historię swojego niełatwego życia, ale również historię jedynej, prawdziwej miłości, która go w życiu spotkała i o którą z tchórzostwa nie zawalczył... Pierre, który prawdziwych, głębokich uczuć doznał tylko raz w życiu, w stosunku do swojej kochanki Matyldy próbuje uświadomić Chloe, że to co się stało w jej życiu nie jest czymś najgorszym. Ile bowiem trudniej i jak nieszczęśliwie można żyć w związku bez miłości, bez żaru, zaufania, pożądania i wiary w siebie nawzajem. Pierre, który z tchórzostwa został przy zdradzanej wcześniej żonie, na przykładzie swojego życia chce pokazać Chloe, jak czasami nie podjęcie ryzyka może w równym stopniu zniszczyć życie co jego podjęcie. Jak to, że mąż zostaje z żoną i dziećmi nie zawsze jest dobrym wyborem. Jak sam mówi, momentami ogromne, krótkie cierpienie jest lepsze od małego cierpienia przez całe życie...

"Kochałem ją" to 160 stron dialogu pomiędzy dwójką różnych ludzi. Pomiędzy kobietą a mężczyzną, pomiędzy matką a ojcem, pomiędzy starością a młodością, pomiędzy zdradzaną a zdradzającym, pomiędzy opuszczoną a tym, który został. Ich rozmowa to dwa spojrzenia na jeden problem, dwa skrajne a jednak podobne doświadczenia. Anna Gavalda w tej krótkiej książce stawia pytanie o to jakie odczucia towarzyszą temu który porzuca i temu, który jest porzucany. Pomimo, że w wielu aspektach te dwa doświadczenia bardzo się różnią, mają jedną wspólną, którą jest psychiczne wyczerpanie i ból. 

Pomimo, że temat książki nie jest łatwy ani przyjemny czyta się ją doskonale! Ładunek emocjonalny w niej zawarty nie pozwala się oderwać. Zaczynamy rozumieć obie strony, obie racje i obydwu w równym stopniu kibicujemy, rozmyślając przy tym nad tym jaki byłby nasz wybór, co my byśmy zrobili będąc w podobnej sytuacji...
Myślę, że warto spędzić kilka godzin z tą książką, naprawdę warto:)


A. Gavalda, Kochałem ją, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009, s.160.

2011-03-05

Ach..."Pocieszenie" Anny Gavaldy...

Jak to dobrze, że istnieją takie książki w których za każdym razem zanużamy się z taką samą lub jeszcze większą przyjemnością, niż za pierwszym razem... "Pocieszenie" Anny Gavaldy do takich książek należy. Już gdy sięgnęłam po tą książkę po raz pierwszy (rok temu) wylądowała ona na podium na równi z innymi moimi ulubionymi powieściami. Teraz na rzecz wyzwania francuskiego przeczytałam ją po raz drugi i po raz drugi zakochałam się w tej powieści! Nie mam innej możliwości, bo Anna Gavalda, która należy do grupy moich ulubionych autorek, pisze przepięknie, mądrze i porywająco...




Charles Balanda jest mężczyzną dobiegającym pięćdziesiątki. Ma wieloletnią partnerkę z którą wychowuje jej córkę Matyldę, ma satysfakcjonującą na pierwszy rzut oka pracę jako architekt, dużo podróżuje, żyje z dnia na dzień. Pomimo, że nie czuje się szczęśliwy, nie znajduje w sobie siły by zawalczyć o coś więcej. Godzi się z istniejącą sytuacją dając tym samym za wygraną...

Nadchodzi dzień urodzin jego partnerki Laurence. Wieczór tego dnia spędzają w domu rodziców Charlesa razem z jego rodzeństwem i ich rodzinami. To wtedy Charles dostaje list. List w którym zapisanych jest tylko kilka słów. Słów, które w jednym momencie załamują, wstrząsają, wzruszają, złoszczą, powodują zagubienie i chęć wyjaśnienia tego co się stało. Powodowany listem Charles wyrusza w podróż w przeszłość i wgłąb siebie. Powoli odkrywa nie tylko to co dokładnie kryło się za słowami listu napisanego i wysłanego przez dawnego przyjaciela, ale również zaczyna rozumieć czym jest prawdziwe życiem. Prawdziwe, czyli nie jego...

Żeby móc całkowicie rozliczyć się z przeszłością Charles wyrusza z wizytą do swojego byłego, najlepszego przyjaciela z dzieciństwa Alexisa Le Men. Składając mu wizytę chce dostać swoje rozgrzeszenie, chce sam sobie wybaczyć konfrontując się z drugą osobą, która nie spełniła się w roli mu przez życie nadanej...

Pomimo, że wizyta nie odbywa się po jego myśli, pomimo, że nie dające spokoju wyrzuty sumienia i natrętne myśli nie odchodzą, Charles coś dzięki niej zyskuje... Poznaje Kate! Kate, która budzi go do życia, która pokazując mu swoją siłę w przeciwstawianiu się losowi powoduje w nim zmieszanie i wstyd spowodowany swoim poddaństwem i brakiem siły do walki o ŻYCIE, o jego sens, o to by miało znaczenie, by było ważne. Ta młodsza o kilkanaście lat od niego kobieta przeżyła w swoim życiu więcej niż Charles kiedykolwiek byłby w stanie, a jednak nie poddaje się. Pomimo, że nierzako cierpi, płacze, trudzi się i walczy z wiatrakami, Kate posiada w sobie niesamowitą siłę, miłość, wiarę i nadzieję w to, że będzie dobrze... Charles zakochuje się nie tylko w Kate i jej uroczym, sypiącym się domu, ale również w jej 'nie jej' dzieciach, tak poturbowanych, nieoszczędzanych przez los, w jej zwierzętach i jej uśmiechu... I wszystko musi być dobrze!

"Pocieszenie" to opowieść o trzech miłościach. O tej przeszłej, która wraca do teraźniejszości, o tej teraźniejszej, która przechodzi do przeszłości i o tej przyszłej, która staje się teraźniejszą przy pomocy tej przeszłej... "Pocieszenie" to opowieść o tym jak musimy walczyć o ŻYCIE, o nic innego tylko o życie, które przecież jest celem i sensem samo w sobie... "Pocieszenie" to opowieść o tym jak dojrzałość nie zna wieku i czasem przychodzi do nas gdy mamy kilka lat, a czasem odkrywamy czym ona rzeczywiście jest dopiero na półmetku naszego życia... "Pocieszenie" to opowieść o tym jak piękno życia czai się naczęściej w zakamarkach, skrytkach i kątach naszej świadomości... "Pocieszenie" to opowieść o tym, że MIŁOŚĆ może wszystko, wszystko wybaczy, przetrzyma, poświęci... "Pocieszenie" to w końcu opowieść o mężczyźnie, który kochał naprawdę dwa razy w życiu dwie kobiety z których jedna została postawiona na jego drodze za sprawą drugiej, tej która go uratowała przed bezsensem...

Kocham tą książkę! Naprawdę! Pomimo, że ta powieść jest tak bardzo złożona, tak doskonała i tak porywająca, że można o niej rozmawiać wciąż i wciąż, nie chcę wam zdradzać jej głównego wątku tak do końca. Nie dowiecie się ode mnie co było w liście, ani kim była miłość z przeszłości. Musicie się tego dowiedzieć sami z tej książki! Bo warto! Proszę zaglądnijcie do niej a nie pożałujecie...:)

A. Gavalda, Pocieszenie, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009, s.575.

2011-02-11

Eric-Emmanuel Schmitt "Moje Ewangelie" - moje rozczarowanie.

Tak jak cenię sobie i lubię książki Erica-Emmanuela Schmitta, tak "Moje Ewangelie" rozczarowały mnie zupełnie. Książka, po której oczekiwałam podobnych wrażeń do tych podczas czytania "Małych zbrodni małżeńskich" czy "Oskara i Pani Róży" okazała się  niestety pomyłką... "Moje Ewangelie" nie jest tak jak inne książki Erica-Emmanuela Schmitta próbą pewnego studium uczuć ludzkich czy ich zachowań, jest to natomiast li i jedynie zestaw dwóch opowiastek w których autor, niestety w drażniący mnie sposób, próbuje 'przetłumaczyć' to co zostało napisane na temat Jezusa i Piłata w Nowym Testamencie, na swój język. Czyli mamy tutaj, jak dla mnie momentami niesmaczne, wariacje na temat...




Z tego co wyczytałam w przedmowie autora, w książce "Moje Ewangelie" Schmitt przedwstawia 'swoje chrześcijaństwo' zaznaczając przy tym, że obydwa opowiadania w niej zawarte, czyli "Noc w Ogrodzie Oliwnym" i "Ewangelia według Piłata" są tylko jego sugestywną wizją wydarzeń. I z tym się zgadzam. Obydwa opowiadania moim zdaniem to takie spłycone spojrzenie na Jezusa i Piłata. Eric-Emmanuel Schmitt z tego co opisane w Nowym Testamencie zrobił dziwne opowiastki i pomimo, że mogę zrozumieć, że jest to sposób w jaki on sobie wszystko tłumaczy, nie mogę zrozumieć po co wydawać książkę zawierającą te nieszczęsne opowiadania? Może inni odbierają je inaczej, ale mnie osobiście denerwowało czytanie o Jezusie (Joszua) jako o człowieczku, który założył się z Bogiem, w którego sam nie do końca wierzył, że odda za Niego życie, ale w zamian ma nadzieję Zmartwychwstać... Jak mnie to drażniło! Jednak, chyba jak na czytanie tej książki, mam za bardzo zakorzenione w sobie podstawy swojej wiary i tego typu odstępstwa tylko mnie wyprowadzają z równowagi, nie mówiąc już o tym że miałyby mi dać cokolwiek...

Nie będę się więcej rozpisywać o "Moich Ewangeliach" bo nie chcę się pastwić, nie tyle nad książką, co nad autorem, którego nadal bardzo lubię. Do innych książek Schmitta, które mówią o problemach i uczuciach czy namiętnościach dzisiejszych ludzi będę zaglądała nadal z wielką chęcią, ale do "Moich Ewangelii" z pewnością już nie wrócę. Tą książką mnie nie przekonał, ale ten jeden raz mogę mu wybaczyć...:)


E.-E. Schmitt, Moje Ewangelie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, s.155.

2011-01-06

Eric-Emmanuel Schmitt o "Małych zbrodniach małżeńskich".

Szczerze mówiąc, wcześniej czytałam tylko jedną książkę Schmitta, a mianowicie "Oskar i Pani Róża". Zawsze natomiast miałam ochotę na więcej i tak się złożyło, że w okresie świątecznym "dorobiłam się" trzech książek jego autorstwa:) "Małe zbrodnie małżeńskie" są pierwszą po którą sięgnęłam, a to ze względu na tytuł, który mnie zaintrygował. Sama jestem od prawie dwóch lat żoną i "zbrodnie" niesłychanie mnie zaciekawiły.




Ta krótka książeczka licząca 97 stron w zaskakujący i wciągający sposób opowiada historię 15-letniego małżeństwa. Napisane w formie dramatu studium związku Lisy i Gillesa skupia się na jednym zdarzeniu, które niespodziewanie dotknęło oboje małżonków i które stało się dla nich nie tylko terapią szokową, ale również punktem zwrotnym w ich myśleniu o sobie i swoim małżeństwie...

"Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą". To cytat z książki napisanej przez Gillesa: "Małe zbrodnie małżeńskie". Książki znienawidzonej przez Lisę. Dlaczego? Bo jest to książka niezwykle pesymistycznie opisująca losy małżeństw, które niuchronnie podążają ku rozpadowi. Książka Gillesa zakłada, że każde małżeństwo dochodzi do momentu w którym jedno z współmałżonków staje się "mordercą".

Jeśli chodzi o Lisę i Gillesa, to ten ostatni budzi się pewnego dnia w szpitalu. Jest po wypadku i nie pamięta kim jest ani w jaki sposób trafił do szpitala... Lisa pojawia się w szpitalu i sprowadza chorującego na amnezję męża do domu, w którym próbuje pomóc mu przywrócić pamięć i odzyskać dawne życie... ale czy napewno? Czy te małe małżeńskie zbrodnie, opisywane przez Gillesa w jego ksiązce, nie zagościły również pod ich dachem???

"Małe zbrodnie małżeńskie" E.-E. Schmitta, to nieustający dialog dwojga ludzi, którzy pobrali się z miłości, przeżyli ze sobą 15 lat i w pewnym momencie zatrzymali się na rozdrożu... Ta książeczka to próba odpowiedzi na pytanie o naturę miłości, o to jak się ona zmienia i ile potrafi przetrzymać. 
Dla mnie ta książeczka to również jeden z takich drogowskazów, mówiących "Miej się na baczności, nie zaniedbuj, nie zapominaj"!

E.-E. Schmitt, Małe zbrodnie małżeńskie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2005, s.97.

2010-10-03

"Ostatni raz" - Anna Gavalda forever!

Mogę potwierdzić już teraz z całą pewnością, że będę fanką Anny Gavaldy do momentu w którym przestanie pisać! Mam wszystkie jej powieści. Żadna z nich mnie nie zawiodła, każdą przeczytałam z ogromną przyjemnością. "Ostatni raz" również.







Książka jest króciutka, ale to nie ważne, ponieważ nawet na tych 115 stronach Gavalda potrafiła zawrzeć to co ważne. Ta zwięzła powieść opowiada o relacjach między czwórką już dorosłego rodzeństwa: Simona, Garance, Loli i Vincenta. Na początku, oczami Garance obserwujemy wyprawę starszej trójki z nich na ślub i spotkanie rodzinne. Garance powoli opisuje nam obu braci i siostrę, to jakie stosunki między nimi panowały w dzieciństwie i jak jest teraz... Gdy starsza trójka dociera na ślub, dowiaduje się, że najmłodszy Vincent nie mógł przyjechać i właśnie wtedy, znudzeni i stęsknieni za bratem postanawiają do niego pojechać, zrywając się tym samym z uroczystości weselnych. 

To co dzieje się po ich przyjeździe do brata, nie jest ani zaskakujące, ani dziwne. Po prostu są ze sobą. Jak mówi Garance, może to już ostatni raz, a może będą mieli jeszcze kilka takich chwil, gdy w swoim towarzystwie będą się jeszcze mogli bronić przed dorosłością i życiem, które już próbuje ich rozdzielić, oddalić od siebie...

Anna Gavalda jest moim zdaniem mistrzynią powieści obyczajowo-psychologicznych. Zawsze mnie zadziwia ktoś, kto na tak nielicznych stronach potrafi w prosty, ujmujący sposób opisać coś ważnego (w tym wypadku miłość rodzeństwa, dorosłość, skomplikowanie życia), nie tracąc przy tym sensu tego zjawiska i jednocześnie zmuszając czytelnika do myślenia... Ta książka taka jest. 

A. Gavalda, Ostatni raz, Świat Książki, Warszawa 2010, s.117.