Powiem tak, nie nastawiałam się jakoś super optymistycznie w stosunku co do tej książki. Po pierwsze, dwie poprzednie części przeczytałam wieki temu i wydawało mi się, że jednak Bridget już trochę się przeterminowała, że pozwolę sobie tutaj użyć żargonu kuchennego, po drugie już tyle razy widziałam (czasem mimowolnie) w TV filmy o Bridget, że ta postać zlała mi się dość niefortunnie z Renee Zellweger, która średnio mi się w tej roli podobała i jakoś myślałam, że czytając tą część nie będę potrafiła się od tej filmowej Bridget odkleić i dać się ponieść akcji tak jak w przypadku tej książki bym sobie tego życzyła. Już po pierwszych stronach najnowszej powieści Helen Fielding okazało się, że moje obawy są bezpodstawne. Pojawił się jednak inny problem. Trudno było mi przejść do porządku dziennego nad faktem, iż główna bohaterka tej ksiażki jest już kobietą pięćdziesięciojednoletnią, owdowiałą i posiadającą dwójkę małych dzieci. No niestety, autorka podjęła ryzyko wracając do pisania o swojej sztandarowej postaci po tak długim czasie. Dla czytelnika znaczy to tyle samo, co obowiązek błyskawicznego przyzwyczajenia się do innej niż do tej pory Bridget, nie gorszej, ale innej.
Jak już pisałam, w "Bridget Jones: Szalejąc za facetem" Bridget jest już kobietą w każdym znaczeniu tego słowa dojrzałą. Wydaje się, że po pięćdziesiątce powinna znaleźć w swoim życiu trochę spokoju i stabilizacji uczuciowej i pewnie tak by było, gdyby nie tragiczne zdarzenie, które kilka lat wcześniej zabrało jej Marka, zostawiając ją samą z dwójką małych dzieci (swoją drogą, bardzo późno została Bridget obdarowana dziećmi przez Fielding. W wieku 44 lat w życiu jej i Marka pojawił się Billy, dwa lata później Mabel). Przez niemal pięć lat po tym wydarzeniu życie Bridget ograniczało się głównie do opieki nad dziećmi. Teraz jednak, nagabywana przez przyjaciół, Bridget postanawia na nowo spróbować odaleźć się na 'rynku uczuciowym'. W poszukiwaniach mężczyzny towarzyszy jej między innymi Twitter, od którego, jak to było do przewidzenia, nasza bohaterka się uzależnia.
Tak jak poprzednie części, tak i ta jest książką lekko i sprawnie napisaną. Tak jak w poprzednich częściach tak i tutaj czytelnikowi towarzyszą wybuchy śmiechu (nie na każdej stronie, ale owszem, zdarzają się :)). Co ją różni od poprzedniczek to sama Bridget, która, jak to zresztą było do przewidzenia, trochę się zmieniła. W "Bridget Jones: Szalejąc za facetem" mamy przecież do czynienia nie z trzydziestokilkuletnią singielką, ale z samotną matką po dramatycznych przejściach, która musi radzić sobie z życiem po stracie oraz z wychowywaniem dwójki rezolutnych dzieci. Oczywiście, jak można się było tego spodziwać, robi to na swój sposób, czyli jest dość chaotycznie. W tej części Bridget skupia się również na tym by powrócić na rynek pracy, zabiera się zatem za pisanie scenariusza filmowego, co jak się okazuje, do łatwych nie należy, zwłaszcza, gdy wytwórnia filmowa całkiem inaczej widzi dzieło końcowe niż jego autorka.
Bardzo dobrze bawiłam się czytajac tą ksiażkę. Czytałam ją w oryginale i obawiałam się, że może z tego powodu moja jej lektura nie będzie tak swobodna jakby to było, gdybym czytała książkę już przetłumaczoną. Nic bardziej mylnego, wpadałam ze strony na stronę z szybkością wiatru i przyznaję, że nie wiem kiedy okazało się, że już koniec. Okazuje się, że można z sukcesem wrócić do pisania o bohaterze, który wydawałoby się, że nie ma szans na powrót do świadomości czytelników z wielkim sukcesem. Bridget taką szansę ma, bo książka w niczym nie ustępuje poprzedniczkom. Trzeba tylko przyzwyczaić się do tego, że główna bohaterka przeszła mały lifting charakteru :)
H. Fielding, "Bridget Jones: Mad about the boy, Jonathan Cape, 2013, s.400.