Z ogromnym dystansem podeszłam do najnowszej książki Magdaleny Tulli. Po pierwsze, autorka mi nieznana, po drugie temat, który początkowo mnie intrygował a z czasem, gdy książka czekała na półce na swoją kolej, zaczął wydawać się średnio zajmujący. Zaczęłam ją zatem czytać trochę z zakodowanym w głowie rezultatem mojej z nią przygody, a mianowicie, że pewnie po kilkunastu czy kilkudziesięciu stronach dam sobie z "Szumem" spokój. I wiecie co? Pierwsze strony tej powieści tylko utwierdzały mnie w moim przeczuciu, ciężko było mi wgryźć się w przedstawiany przez autorkę temat, ciężko ugryźć samą bohaterkę, ciężko odnaleźć się w tym klaustrofobicznym, zdominowanym przez innych, świecie. I chyba tylko podskórnie czułam, że jeszcze coś z tej książki mogę mieć, że jeszcze nie czas się z nią rozstawać!
Po tych pierwszych -dziestu stronach, autobiograficzny "Szum" stał się dla mnie na tyle pociągający, że nie mogłam się od niego oderwać. To jak Magdalena Tulli wraca w tej książce do swojego dzieciństwa, a później nieco bliższej przeszłości zrobiło na mnie wrażenie, które raczej szybko nie zniknie. Wydaje mi się, że to jedna z tych książek, która, jeśli wynieśliście ze swojej przeszłości trochę przynajmniej niechcianego nadbagażu, uzmysłowi Wam jak bardzo potrzebujecie się go pozbyć.
"Szum" to książka o dorastaniu do zrozumienia a później do przebaczenia. To również książka o tym, że przeszłość, o której się nie mówi, nie jest przeszłością, której nie było. Wręcz przeciwnie, zyskuje moc, która może niszczyć nie tylko nas, ale również tych, którzy przychodzą po nas. To książka o 'chorej' rodzinie, w której to pozory kierują życiem jej członków i w której najważniejsze jest ciche podporządkowanie. Magdalena Tulli wprowadza swojego czytelnika do zamkniętego kręgu swojej rodziny, gdzie prym wiedzie apodyktyczna, pewna siebie i swoich racji ciotka, następnie uzależniona od niej matka autorki, później idealnie wkomponowujący się w ten obrazek syn ciotki, a na końcu ona, Magdalena, nieodrodna córka swojej matki. Ta ostatnia zapamiętała siebie z dzieciństwa jako wiecznie niepasującą do rodziny, jaką tą, która 'psuje jej obraz', nie potrafi się dostosować, jest inna, nie taka jak być powinna, jak być miała. We wszystko to wpisane jest doświadczenie Holocaustu.
Cieszę się, że przeczytałam "Szum". Cieszę się, że wyniosłam z niej lekcję dla siebie. Cieszę się, że to mądra, życiowa książka na trudny temat, a nawet tematy. I w końcu, cieszę się, że coraz celniej wybieram sobie lektury, że ten mój książkowy radar robi coraz mniej błędów :)
Na koniec zostawiam Was z fragmentem "Szumu", który zrobił na mnie największe wrażenie:
"- Trudno przebaczyć komuś, któ mówi ci, że robisz z igły widły - zawołałam, zrywając się z krzesła. - Trudno przebaczyć komuś, kto nie ma sobie nic do zarzucenia. Ludzie nie umieją przełknąć krzywdy, za którą nikt nie przeprasza, więc próbują oddać ją temu, od kogo przyszła. Jeśli gniew jest duży, oddadzą każdemu, kto się nawinie. A jeśli to gniew bezsilny, zamieni się w nienawiść. Ciężar nienawiści dźwigają potem na własnych plecach, póki nie stracą sił. Wtedy ich przygniecie (...)" /s.174/
M. Tulli, Szum, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s.189.