W zasadzie to nie wiem, dlaczego zdecydowałam się czytać tę książkę. Chyba jednak magia mediów działa na mnie silniej niż myślałam, bo początkowo nie miałam jej w planach. Przeczuwałam, że mi się nie spodoba, ale później trafiłam na xięgarnię i wywiad z autorką i zaczęłam myśleć, że chyba jednak warto zaryzykować. Ponadto ta okładka! Tak przez wszystkich chwalona, z czym akurat się zgodzę. Tym oto sposobem za "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" się zabrałam. Nie miałam wygórowanych oczekiwań w stosunku do tej powieści, ale niestety nawet one nie zostały spełnione, bo po prostu książka Beaty Chomątowskiej mi się nie spodobała. Nie i już. I zdaję sobie sprawę, że wielu osobom się w tym momencie naraziłam :P
Pozwólcie, że tym razem, zanim napiszę coś od siebie, pójdę na łatwiznę i posłużę się 'gotowcem': "Dwójka bohaterów, koniec lat dziewięćdziesiątych, pierwszy wyjazd na Zachód w poszukiwaniu wolności, zakazanych używek i kolorowych guldenów. Cel: Breda, gdzie tuż po przyjeździe za sprawą spotkanego na ulicy nieznajomego znajdują mieszkanie i pracę w knajpie, w której panuje atmosfera jak z Dymu Wayne'a Wanga. Między opowieściami o imprezach, starych polonusach, sprzątaniu urzędu pocztowego i zajęciach na uniwersytecie rysuje się obraz współczesnej Holandii. Kraju, o którym wiemy wciąż niewiele, choć dziś jest drugim w Europie skupiskiem naszej zarobkowej emigracji. Oglądany z bliska okazuje się pod wieloma względami nie mniej egzotyczny, niż gdyby leżał na drugiej półkuli."
Nie przekonuje mnie nazywanie tej książki powieścią, głównie dlatego, że sama autorka w wywiadach przyznaję, że tzw. większa większość tego co znajduje się w "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" to opisane zdarzenia z jej własnego życia. Dodatkowo sprawy nie ułatwiała mi prowadzona w pierwszej osobie narracja (dla niepoznaki główna bohaterka książki i zarazem narratorka ma na imię Beata...). Gdzieniegdzie autorka próbuje nam pokazać, że potrafi 'wejść' w innego bohatera i pokierować jego myślami, ale średnio to wychodzi, zważywszy, że przez większość czasu czytamy tylko o tym co myśli i opowiada nam Beata.
Jak czytamy w opisie książki miałam w niej znaleźć egzotykę. I co? I nic. A czekałam na to, bo to i Holandia, w której nigdy nie byłam, choć się wybieram i czasy, niby nie tak dawne, ale jednak zupełnie inne. Dodatkowo omamiła mnie jednak okładka i wywiady z autorką i szukałam jakieś oznak zderzenia dwójki Polaków z zaściankowej jeszcze wtedy, zwłaszcza dla zachodu, Polski z tamtą kulturą, która miała być tak drastycznie inna i nieznana. Nic z tych rzeczy, no chyba, że skupimy się na tym na czym skupiła się autorka, czyli na paleniu trawki. No tak, egzotyka! Zwłaszcza dla dwójki 'Polaczków', którzy przyjeżdżają z ograniczoną ilością kasy do innego kraju i w ciągu kilku dni ją tracą na zioła bez których nagle nie moga się obyć... Trzeba sobie jednak jakoś radzić, a więc tutaj komuś trochę tej trawki ukradniemy, tutaj kogoś naciagniemy na to by nas utrzymywał i jakoś to będzie. Wszystko to podane czytalnikowi z hasłem: młodość! Sama mam w swoim życiorysie podobne doświadczenia, bo i wyjeżdżałam do pracy za granicę w czasie studiów i studiowałam w innym kraju, ale nie potrafię odnaleźć się w tej książce, choć z założenia powinnam, bo aż takiej różnicy wieku pomiędzy mną a autorką i bohaterką książki w jednym nie ma. Nie odnalazłam się. Co więcej, nie rozumiem po co tak naprawdę ta 'powieść' powstała? Nic spaktakularnego, ciekawego, pociągającego się głównym bohaterom w tej Holandii nie przydarzyło, szoku kulturowego jakiegoś wielkiego nie doznali, oprócz tego, że ta trawka taka dostępna, że sex z prostytutką legalny i żarty o Papieżu powszechne, no ale bez przesady egzotyką tego nie nazwę i nie nazwałabym nawet w 1998 roku! Pomijając tych kilka rzeczy, to, co opisała w swojej książce Chomątowska, tak naprawdę zdarzyć się mogło w Polsce a Holendrzy wcale tak inni od Polaków nie są (wiem coś o tym z własnego doświadczenia) i jeśli Chomątowska chciała nam w tej książce udowodnić, że jest inaczej to jej moim zdaniem nie wyszło.
Przyznaję, że "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" nie skończyłam czytać. Poległam gdzieś w połowie, może wcześniej i winię za to autorkę. Po pierwsze uważam, że ta książka dużo bardziej broniłaby się, gdyby była reportażem. Co to bowiem za powieść, gdy wszystkie, a jeśli nawet nie, choć takie mam wrażenie, opisane sytuacje są odpowiednikiem tych prawdziwych. To samo z opisanymi w książce osobami. Nie lubię być w ten sposób wodzona za nos, oczekuję powieści z jakimś wstępem, ciekawym rozwinięciem i zakończeniem, a dostaję relację jak to kiedyś gdzieś komuś było. Tyle. Dla mnie ta książka jest bardzo przeciętna, ale zdaję sobie sprawę, że ma wielu fanów, choć nie rozumiem dlaczego? :P Część z nich pisze, że "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" można przyrównać do książek Kerouaca, może, nie znam autora i nie poznam, bo odkąd o nim usłyszałam, wiedziałam, że nie jest to pisarz dla mnie. Pozostaje mi tylko polecić tą książkę jego wielbicielom, reszty nie zachęcam.
B. Chomątowska, "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, s.304.
Beata Chomątowska skusiła mnie swoim głosem, ponieważ świetnie opowiada o swoich książkach. Mnie przekonała ta historia, ale może dlatego, że opowiada o ludziach z mojego pokolenia? A z drugiej strony - moim zdaniem - bardzo ważne jest zakończenie tej książki, ponieważ pokazuje, jak główna bohaterka odnalazła swoją drogę ku dorosłości.
OdpowiedzUsuńDo zakończenia nie dotrwałam :P Nie uważasz jednak, że ta książka byłaby o wiele lepsza, gdyby miast udawać powieść, była dobrym reportażem? Mi do głowy przychodzi, że tylko dlatego nim nie została, bo mogłaby się w takiej postaci nie sprzedać tak dobrze. Teraz inne reportaże są na topie, a ten mógłby wydawać się ludziom nudny i przestarzały, a jako powieść, to co napisała autorka miało szansę się obronić i dla wielu się obroniło. Mnie nie przekonała, a jak pisałam nie ma jakiejś duzej przepasci wiekowej między mną a autorką :)
Usuń