2013-09-05

Hmm... "Balladyny i romanse" Ignacego Karpowicza.

Trudność sprawia mi określenie swojego stosunku do tej książki. Po "Balladyny i romanse" sięgałam z wielkimi oczekiwaniami, które początkowo myślałam, że się spełnią, ale które po jakimś czasie poszły w niebyt i zostały zastąpione niezrozumieniem i jednak rozczarowaniem. Wydaje mi się, że ta powieść Karpowicza, to jedna z tych książek, która tak naprawdę przemówi do wybranych, tych niewielu, którzy takie pomieszanie z poplątaniem lubią, dla których ten brak sensu w niektórych zastosowanych w niej zabiegach będzie tym co stanowi o jej uroku i wyjątkowości. Niestety, ja jedną z tych osób nie jestem. Dla mnie "Balladyny i romanse" to książka, która zapowiadała się bardzo dobrze, a skończyła się bardzo średnio. Nie na moją głowę ona, choć potencjał w niej wielki.




Książka, podzielona na trzy części, zaczęła się bardzo dobrze. Przyznaję, niemałą frajdę sprawiło mi czytanie części pierwszej, można powiedzieć 'ludzkiej', w której autor skupił się na tym by przedstawić i opisać nam losy kilku kluczowych dla powieści postaci. Podobał mi się w tej części zastosowany zabieg, który zresztą coraz częściej obserwuję w rodzimej literaturze, polegający na tym, że losy kolejnych przedstawionych osób się zazębiają, przenikają i mają na siebie wpływ, tzw. efekt motyla trochę. Początkowo poznajemy więc Olgę, pięćdziesięcioletnią, samotną dziewicę, która pewnego wieczora pomaga rannemu w głowę Jankowi. Następnie autor zwraca nam uwagę na samego Janka, który zaczyna sypiać z bratanicą Olgi, Anią, itp. itd. Pomimo tego, że przedstawionych bohaterów jest wielu, nietrudno się w nich połapać i wciągnąć w ten cały związek przyczynowo - skutkowy pomiędzy nimi. Ta część, zatytułowana przez Karpowicza "Balladyny" zdecydowanie rozbudziła moją ciekawość i wzmogła ochotę na dalszy ciąg tej powieści. 

Szkoda, że już druga jej część tak gwałtownie i brutalnie sprowadziła mnie na ziemię, choć w sumie powinno być odwrotnie. Ignacy Karpowicz przenosi nas w niej do świata bogów wszelakich (cały zestaw bogów greckich takich jak m.in. Nike, Afrodyta czy Zeus, ale również Jezus), choć nie tylko, bo np. jak dla mnie trochę ni z gruszki ni z pietruszki znajdujemy tutaj również Balladynę i Alinę... Okazuje się, że według autora wszyscy bogowie wszystkich wiar żyją sobie razem w jednym miejscu, choć w oddzielnych enklawach, bo jednak jakąś czystość 'gatunku' trzeba zachować. Tak jak w części pierwszej ludzi, tak tutaj autor po kolei przedstawia nam wybranych bogów, którzy są bardzo, ale to bardzo ludzcy, może nawet za bardzo jak dla mnie, którzy mówią takim samym językiem jak ludzie (chodzi mi o styl, który wolałabym, żeby był jednak inny), którzy życie spędzają na takich samych rzeczach jak śmiertelnicy i mają bardzo podobne cechy charakteru. Pewnego dnia bogowie ci decydują się na zejście na Ziemię, do tzw. kraju z promocji, czyli Polski. Wpierw jednak zabierają Polakom żelazka i kawę?! Powód i cel dla którego decydują się na oba te kroki? Jak dla mnie, nie do końca znany. Co widoczne to to, że Ignacy Karpowicz musiał mieć niezłą frajdę w pisaniu tej części, wydaje mi się, że mógł sobie po prostu 'użyć', zwolnić blokady wyobraźni i pisać, pisać co mu tylko do głowy przyjdzie. Dla mnie jednak ta część to trochę jakby uczestniczyć w wykładzie z mitologii, który ktoś na siłę, próbuje urozmaicić i unowocześnić. Nudziłam się i nie ukrywam, że z ulgą omijałam niektóre fragmenty.

Trzecia część książki, zatytułowana "Romanse", to jak można się domyślić, misz masz dwóch poprzednich. Bogowie sprowadzają się na Ziemię, wynajmują mieszkania w pobliżu bohaterów pierwszej części i wkraczają w ich życie. I w sumie na tym się to kończy. Dużo tutaj wywodów filozoficznych (niektóre rzeczywiście bardzo celne), które, chyba dzięki zastosowaniu takiego zabiegu jakim jest zetknięcie ze sobą istot realnych i nierealnych, miały nie przytłaczać, a pomóc zrozumieć niektóre mechanizmy życia. Jak wyszło? Średnio, trochę taki przerost formy nad treścią, choć wierzę, że miało być odwrotnie. 

Szkoda, że ta powieść nie przypadła mi do gustu w stopniu, w jakim tego oczekiwałam. Mam nadzieję, że kolejna książka Karpowicza po którą mam w planach sięgnąć, okaże się bardziej w moim guście. 


I. Karpowicz, Balladyny i romanse, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s.575.

6 komentarzy:

  1. Przyznam się bez bicia: nie znam tej książki, więc na jej temat niczego nie napiszę... wiem jednak, że raczej po nią nie sięgnę. Przynajmniej nie teraz, nie w ten czas.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisarz wydaje się bardzo lekko płynąć przez klasykę literatury wszelakiej. Choć lubię takie zabawy formą, dziwne łączenia i ekscentryczne spojrzenie na mity, wierzenia i religie, to jednak to nie jest czas dla tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie zachwycił już sam pomysł na tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysły na książkę i mnie zachwycają często, ale pomysł to jedno a wykonanie to drugie. Nie wiem czy czytałaś tą książkę, bo nie napisałaś o tym, ale jak dla mnie w tym akurat wypadku pomysł to nie wszystko...

      Usuń
  4. Dzisiaj przeglądałam tę książkę w empiku. Zatrzymałam się na chwilę przy Karpowiczu i stwierdziłam, że najpierw przeczytam "Ości".

    OdpowiedzUsuń
  5. No - ja oceniam ją chyba jeszcze trochę gorzej.
    http://klub-aa.blogspot.com/2014/06/galimatias-nominowany.html
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń