2014-03-08

Piękna "Zorkownia" Agnieszki Kalugi.

Od wczoraj zastanawiam się w jaki sposób powinnam zacząć tego posta. Czy od tego, że w ogóle nie miałam tej książki w planach? Czy od tego, że już dawno nie czytałam czegoś z taką zachłannością i zachwytem zarazem? Czy od tego, że chyba czekałam na taką właśnie książkę, która tak pięknie otworzy mi oczy na niektóre sprawy? Czy od tego, że po raz kolejny utwierdziłam się, że, dzięki Bogu, niektóre książki przychodzą do nas same? Czy w końcu od tego, że zazdroszczę autorce takiej niesamowitej wrażliwości w przeżywaniu i opisywaniu kolejnych ludzkich KOŃCÓW? Może po prostu zacznę od początku.




Odkąd zapowiedź "Zorkowni" pojawiła się w księgarniach internetowych i na stronie wydawnictwa wiedziałam, że jej nie przeczytam. Nie teraz w każdym bądź razie. Przecież pół roku temu urodziło mi się dziecko, które dopiero co wchodzi w życie i ostatnią rzeczą na którą miałam ochotę, było czytanie takiej właśnie książki. O hospicjum. O umieraniu. Tkwiłam w swoim przekonaniu do momentu, gdy całkiem przypadkowo na jednym z obserwowanych blogów natrafiłam na recenzję "Zorkowni". Pobieżnie ją przeczytałam, wychwytując jednak z niej słowa wyrażające zachwyt książką i polecające bloga autorki. Z ciekawości weszłam na tegoż i... przepadłam! Kto tak pisze?! Kto potrafi coś tak ostatecznego jak śmierć i cierpienie z nią związane ubrać w takie słowa, że czytelnik nie może przestać czytać?!

Tego samego dnia kupiłam książkę (e-booka, bo jak wiadomo nie mieszkam w Polsce). Następnego dnia od rana zaczęłam czytać i po kilku godzinach, dosłownie wyrwanych z życia, skończyłam lekturę "Zorkowni" (trudno mi wyrazić jak wdzięczna jestem swojemu synkowi, który jakby wiedział, że mama jest nie do końa dostępna i był niesamowicie grzeczny i samowystarczalny). Połknęłam tę książkę, bo inaczej się nie da. Nie znaczy to jednak, że czytałam ją bez większej refleksji, że nie przystawałam co chwilę, by się wzruszyć, by zapamiętać co czytam, by, dzięki autorce, przyjąć słowa ofiarowane mi przez ludzi, którzy już odeszli z tego świata, by przyjąć lekcje na temat tego jak żyć teraz i tu, jak się tym życiem cieszyć pomimo wszystko, jak je doceniać i jak kochać bliskich, których jeszcze mam, a z którymi kiedyś przyjdzie mi się pożegnać.

"Najwięcej jednak uczę się o rodzicielstwie, gdy opowiada o pielęgnacji pelargonii. - Nie kupuj kwiatów w markecie, są pędzone, mają ograniczane korzenie, pozbawia się je naturalnej odporności, nie obronią się przed mszycą, nie znają słońca. Sławek dba o swoje kwiaty, dogrzewa je zimą, nie niszczy korzeni, nie przyspiesza rozwoju." [loc. 191-194]

"Znów przekonuję się, że dom to nie miejsce. Serce kolejnego domu pulsuje na moich oczach." [loc. 648-649]

"Pamiętam też jak mądrze mówił o małżeństwie. O okrągłym stole. - Rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa. O wszystkim trzeba rozmawiać, wszystko wyjaśniać na bieżąco, siedząc przy okrągłym stole." [loc. 954-956]

Agnieszka Kaluga, autorka książki i bloga o tej samej nazwie (zorkownia.blogspot.com) swoją pracę w hospicjum rozpoczęła w 2010 roku. Wtedy też powstał blog, ta książka to wycinek tegoż. Blog stał się dla Agnieszki chyba takim miejscem gdzie oczyszcza swoją psychikę z nadmiaru emocji, nadmiaru bólu, cierpienia, ale i miłości które to spotyka w hospicjum. Pięknie to wszystko oddaje swoim czytelnikom, którzy dzięki niej mają szansę na to, by lepiej zrozumieć sens tego wszystkiego co zwie się życiem i umieraniem. Już dawno nie byłam pod tak wielkim wrażeniem tego, jak ktoś pisze. Agnieszka Kaluga łączy niesamowitą prostotę przekazu z poetyckością. Dopatrzyłam się tutaj inspiracji Herbertem, którego nie raz cytuje, a którego wrażliwość i sposób pisania trochę przejęła. Zachwyciło mnie to, bo bałam się, że książka traktująca o czymś tak ostatecznym jak śmierć będzie epatować cierpieniem i bólem, a na to w tym momencie swojego życia po prostu się 'nie piszę', bałam się też, że jej ładunek emocjonalny będzie tak wielki, że nie będę go w stanie unieść. Szczęśliwie tak nie jest, książka jest lekka, delikatna i jasna mimo wszystko (pięknie wnętrze książki obrazuje okładka). To co bolesne, trudne do przyjęcia opisane jest z wielkim taktem, bez przekraczania nieprzekraczalnych granic. Po prostu pięknie. Od teraz "Zorkownia" staje się również moim miejscem w sieci, będę ją odwiedzać, będę podziwiać autorkę za siłę z jaką ciągle staje oko w oko z tym z czym większość z nas marzy by nigdy się nie zetknąć, będę się uczyć dalej. Bardzo Wam polecam zarówno książkę jak i bloga!

Na koniec zostawiam Was z kilkoma cytatami, które tak wiele mówią o tej książce:

"Skłamałbym, mówiąc, że nie. - Uśmiecha się lekko. Zachwyt i rozpacz, o których pisała Szymborska, wyglądają właśnie tak jak oczy pana Kazimierza, które po dziecięcemu wpatrzone we mnie, są zupełnie nagie." [loc. 216-218]

"Bogumiła patrzy na mnie uważnie tym samym wzrokiem co Kazimierz - nie natrętnie, ale też bez strachu, kurtuazji. Nic do stracenia, gdy wszystko do stracenia." [loc. 292-293]

"Trudno przyjmować miłość, która wszystko znosi, wszystko przetrzyma." [loc. 2531-2531]


A. Kaluga, Zorkownia, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s.288.

17 komentarzy:

  1. Piękna i bardzo emocjonalna recenzja, która z pewnością zachęci do czytania wszystkich tych, którzy nie byli przekonani do "Zorkowni". Mnie utwierdziłaś w przekonaniu, że pragnienie przeczytania tej książki jest słuszne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, pragnienie Twoje jak najbardziej ma solidne podstawy i jest słuszne! Miłej lektury zatem :)

      Usuń
  2. Ja znałam wcześniej blog, więc kiedy pewnego dnia weszłam do księgarni i zobaczyłam "Zorkownię" to po prostu - nie zważając na cenę, na postanowienia o niekupowaniu książek, na brak miejsca na półkach/biurkach/szafkach - KUPIŁAM!!!
    Nie pochłonęłam jej od razu - tak mocno cieszy mnie oczekiwanie na nią (choć oczywiście podczytywałam co nieco;) ) I wkrótce będę ją czytać od początku do końca - a takie recenzje jak Twoja tylko osładzają mi moje oczekiwanie. Niesamowita rzecz, niesamowita! Pięknie to ujęłaś - i zgadzam się z Tobą - po znajomości jej bloga wnioskując. A tym Herbertem zaostrzyłaś mój apetyt ;)

    Uściski ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Ja "Zorkowni" wcześniej nie znałam, a teraz wiem, że będę tam stałym bywalcem :)

      Usuń
  3. Ja z kolei nie potrafię tej książki połknąć... Czytam po kilka stron dziennie i nie potrafię więcej, taki ładunek emocji. Ale ilekroć przerwę lekturę, nie potrafię się doczekać momentu, kiedy znowu po nią sięgnę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to chyba jedna z tych książek, które albo człowiek musi sobie dawkować, albo połyka za jednym razem, a wszystko to tylko i wyłącznie z jednego powodu, zachwytu nad nią :)

      Usuń
  4. Nie czytuję polskich książek. Nie potrafię się przekonać do naszych rodzimych autorów.
    Właściwie to nie zaciekawiła mnie taka książka, chociaż okładka... kurcze za dużo uwagi przywiązuję okładkom.. zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To myślę, że wiele tracisz.

      Usuń
    2. Ola miałam pisać to samo :) Nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym nie czytać polskich autorów, zresztą widać po moim blogu, że wtedy nie czytałabym prawie nic haha, bo zagranicznych książek czytam 'jak na lekarstwo' :) Dominika życzę Ci, żebyś się przemogła jednak i miała szansę odkryć jak świetnie Polacy piszą. A co do "Zorkowni" to gwarantuję Ci, że nie tylko okładka jest ciekawa. Polecam mimo Twoich uprzedzeń :)

      Usuń
  5. I jak tu nie przeczytać tej książki?

    OdpowiedzUsuń
  6. Książkę mam ale jej lekturę ciągle odkładam. Boję się, że nie podołam emocjonalnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się tego obawiałam, ale gwarantuję, że pomimo, iż momentami rzeczywiście jest emocjonalnie wyczerpująca, to w tym samym momencie niesamowicie doładowuje jakąś taką energią. Wydaje mi się, że nie ma co czekać, najwyżej będziesz sobie ją dozować w takich dawkach jakie jesteś w stanie unieść :)

      Usuń
    2. Pokrzepiona Twoimi słowami, zabieram się za lekturę :)

      Usuń
    3. To ja na Twoje z niej wrażenia :)

      Usuń
  7. Do teraz byłam przekonana, że nie przeczytam tej książki. Mylnie sądziłam, że to kolejne obyczajowe czytadło, na które szkoda tracić czas. Otworzyłaś mi oczy i, choć wciąż nie wiem, czy jestem gotowa na taką lekturę, to tytuł zapamiętam i na bloga zajrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli myślisz DOKŁADNIE to samo. co myślałam ja! I dlatego byłam przekonana, że tej książki nie przeczytam. Cieszę się, że mi również ktoś otworzył oczy i gwarantuję Ci, że było warto i że z obyczajowym czytadłem "Zorkownia" nie ma nic wspólnego :) Na szczęście, bo takiej tematyki w innym wydaniu chyba nie byłabym w stanie przyjąć.

      Usuń