2014-05-26

"Towarzyszka Panienka" i "Rodzina" Moniki Jaruzelskiej.

Nie miałam w planach czytać "Towarzyszki Panienki", tym bardziej nie myślałam nawet, że sięgnę po "Rodzinę". Stało się jednak tak, że pierwsza z tych książek trafiła w moje ręce, a po jej lekturze po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie obok drugiej. Chciałam przeczytać "Rodzinę", pomimo że "Towarzyszka Panienka" na kolana mnie nie powaliła, a wręcz uważam ją za bardzo przeciętną. Dobrze, że nowsza z książek Moniki Jaruzelskiej okazała się lepsza od poprzedniczki.





Dlaczego nie piszę o tych książkach w osobnych postach? Bo wydaje mi się, że musiałabym w każdym z nich napisać to samo. Pomimo bowiem, że zatytułowane inaczej, tak naprawdę w obu książkach autorka porusza się po takich samych tematach, nie ma między nimi większych różnic, a jedynie "Rodzina" stanowi dla mnie uzupełnienie dość chaotycznej "Towarzyszki Panienki". 

"Towarzyszka Panienka" tym różni się od swojej poprzedniczki, że jest książką bardziej tematycznie zróżnicowaną. W odróżnieniu od "Rodziny", w której to, jak sam tytuł wskazuje, Monika Jaruzelska skupia się na swojej rodzinie i zależnościach ją łączących, "Towarzyszka Panienka" to zbiór dość wyrywkowych, krótkich wspomnień autorki z dzieciństwa, młodości i życia dorosłego. Autorka z wielką swobodą odnosi się w swoich książkach nie tylko do tematów bezpośrednio ją dotyczących, ale również tych, z którymi jej rodzina łączy się nierozerwalnie, aczkolwiek wpływały one z większą siłą na losy społeczeństwa polskiego niż na ich własne życie (mam tutaj na myśli między innymi stan wojenny czy pacyfikację kopalni Wujek). Chociaż może się mylę? Wydaje mi się, że dla wielu te właśnie fragmenty, w których autorka odnosi się do działalności politycznej swojego ojca, są tymi na które będą polować oczekując tłumaczeń, wyjaśnień, przeprosin czy choćby głębszej analizy tego, jakim człowiekiem był wtedy gen. Jaruzelski, co nim kierowało, jak w tym wszystkim tłumaczył swoje decyzje rodzinie. Niestety, wszyscy Ci ludzie się zawiodą, bo Monika okazuje się być w tej kwestii mistrzem dyplomacji (nie powiem, że mnie to trochę nie raziło) i niby dany temat porusza, ale zaraz tłumaczy, że ona i matka tak naprawdę o tym co dzieje się z ojcem, jakie i dlaczego takie są jego polityczne wybory nie wiedziały praktycznie nic (autorka pisze między innymi o tym, że o wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziała się z telewizji). Dla mnie osobiście jest to dość dziwne, ale gdy przeczytamy dwie książki, w których Monika Jaruzelska próbuje udowodnić jak różnymi osobami wszyscy członkowie jej rodziny byli i są i jak dziwną tak naprawdę komórkę społeczną razem tworzyli można uznać jej słowa za prawdę lub prawie prawdę. 

Pomimo iż bogatsza pod względem treści wydaje się być "Towarzyszka Panienka" to na większą uwagę zdecydowanie bardziej zasługuje moim zdaniem "Rodzina". Pierwsza z książek jest moim zdaniem taką o wszystkim i o niczym, trochę o babci tej czy tamtej, o rodzicach, o szkole, miłościach, podróżach, Castro czy tym podobnych rzeczach i osobach a wszystko opisane bardzo pobieżnie, moim zdaniem średnio starannie. "Rodzina" jest natomiast książką bardziej skondensowaną. Po pierwsze mamy tutaj krótką charakterystykę poszczególnych członków tejże rodziny, po drugie książka wzbogacona jest jakby kartkami z dziennika autorki, która w trakcie pisania tej książki zmagała się również z wizją rychłej śmierci ojca i jego pobytem w szpitalu, po trzecie, to co mnie osobiście najbardziej przypadło do gustu, w "Rodzinie" znajdują się rozmowy (niezbyt rozległe) zarówno z ojcem jak i matką autorki. Z tego co mówiła w wywiadach, Monika chciała by te rozmowy pokazały między innymi różnice jakie od zawsze istniały pomiędzy Jaruzelskimi, ale by była to też sposobność na to by coś sobie z rodzicami wyjaśnić, by zrozumieć nawzajem swoją samotność w tym wszystkim czym jest ich rodzina. Czy się jej to powiodło? Nie jestem pewna. Udało jej się natomiast pokazać swojego ojca w innym świetle niż to medialne: schorowany, stary, martwiący się o przyszłość córki ojciec rzeczywiście bardziej rozczula niż złości.

Obie książki napisane są bardzo lekko, z humorem i dystansem, który czasami mnie trochę mierził, ale traktuję go jako swego rodzaju system obronny przed tym, by tak naprawdę z niektórymi sytuacjami z przeszłości  zmierzyć się po raz kolejny. 

Nie potrafię tych książek ani polecać, ani odradzać, ale i tak mam wrażenie, że teraz gdy gen. Jaruzelski zmarł zyskają one 'drugie życie'.


M. Jaruzelska, Towarzyszka Panienka, Czerwone i Czarne, 2013, s.240.
M. Jaruzelska, Rodzina, Czerwone i Czarne, Warszawa 2014, s.288.

2014-04-29

"Książki i ludzie: rozmowy Barbary N. Łopieńskiej".

"Książki i ludzie: rozmowy Barbary N. Łopieńskiej" to jedna z tych książek, obok której każdy ich wielbiciel nie przejdzie obojętnie. Książka o książkach i ich właścicielach?! Toż to rarytas nad rarytasy! Wiedziona zatem takim przekonaniem poszukiwałam tejże dłuższy czas, ale ku swojemu rozczarowaniu nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Niestety "Książki i ludzie" została wydana w latach 90'tych i niełatwo na nią trafić. Tym bardziej ucieszyło mnie, gdy trafiła ona do mnie w momencie, gdy już straciłam nadzieję na to, że będzie mi dane ją przeczytać :)




Jak już wskazuje sam tytuł i okładka książki, "Książki i ludzie" to zbiór rozmów przeprowadzonych przez jej autorkę z różnymi osobami z kręgu kultury i sztuki, które znane są z tego, że z książkami pracują i/lub są ich zbieraczami i czytaczami. Mamy tutaj zatem wywiady z pisarzami, tłumaczami czy innymi osobami dla których książki stanowią ważny element życia codziennego. Szczęśliwie dla czytających, rozmówcy wybrani przez autorkę, to osoby, które książkę traktują bardzo poważnie i mają do niej niezwykle ciepły stosunek, choć nie wszyscy są bibliofilami, a niektórzy wręcz od zbierania wolą ich rozdawanie. Barbara Łopieńska rozmawia ze swoimi bohaterami o roli książek w ich życiu, o książkach ulubionych i tych, których 'nie zmogli', o sposobach na ich układanie lub upychanie po kątach, o życiu z nimi lub w ich cieniu. Ile osób z którymi autorka rozmawiała, tyle książkowych historii. Wszystkie, bez wyjątku, niezwykle przyjemne. "Książki i ludzie" to również taki fajny zbiór bardzo ciekawych uwag i myśli dotyczących konkretnych tytułów czy choćby samego czytania. Mnie zapadły w serce między innymi słowa na temat "Mistrza i Małgorzaty", mojej ukochanej książki, o której nigdy nie odważę się napisać posta, a o której Magdalena Tulli   powiedziała tak:

"To "Mistrz i Małgorzata". Otwiera się w niej wielka przestrzeń. Wszystko jest możliwe. Czytałam "Mistrza i Małgorzata" bardzo dużo razy, zawsze kiedy zachciewało mi się wolności i lekkości" /s. 107/

Zgadzam się również z innymi jej odczuciami na temat książek i tego czego w nich szuka, na przykład z tym:

"Tego jednego czy dwóch obrazów, które trafiają w sedno. Pokazują jakąś właściwość świata. W tym co czytam też szukam teraz dobrego skrótu. Jednego zdania, które zrywa zasłonę i pokazuje coś łakomego na temat świata. To jest teraz dla mnie łakome." /s. 103/

Książka Barbary Łopieńskiej jest tym bardziej ciekawa, iż powstała około 20 lat temu i znaczna część jej bohaterów niestety już nie żyje. Z tym większym zaangażowaniem czyta się o ich książkowych 'przypadłościach'.


B. N. Łopieńska, Książki i ludzie: rozmowy Barbary N. Łopieńskiej", Wydawnictwo Twój Styl, 1998, s. 259.

2014-03-28

Agnieszka Osiecka "Dzienniki 1945 - 1950".

Oj, czytałam tą książkę i czytałam i skończyć nie mogłam. Dlaczego? Już piszę. 
"Dzienniki 1945 - 1950" to książka niesamowicie trudna do oceny, bo z jednej strony są to zapiski bardzo inteligentnej dziewczynki, ale z drugiej są to właśnie zapiski 13-letniej dziewczynki! Z tego też właśnie powodu czyta się tą książkę trudno. Tak jak czytelnik ma ochotę po raz kolejny natknąć się w niej na moment, w którym Osiecka zaskoczy go swoją dojrzałością myślenia, tak męczy przekopywanie się przez dziesiątki stron, na których autorka opisuje kolejne mecze siatkówki, kolejne zgrupowania drużyny pływackiej, kolejne lekcje czy dziewczęce rozważania na temat chłopców typu "tego kocham, a tego lubię, a ten mnie kocha, a ja jeszcze nie wiem co z nim zrobić". Tak bardzo zatem jak czekałam na tą książkę, tak bardzo ćwiczyła ona później moją wytrwałość w postanowieniu jej przeczytania. Nie było łatwo. 




"Dzienniki 1945 - 1950" to tak naprawdę głównie zapiski z lat 1949 - 1950, kiedy to Agnieszka Osiecka bardzo solidnie prowadziła kolejne dzienniki. Wszystkie one pisane były pod przybranym imieniem i nazwiskiem: Bożena Ostoja. Z roku 1945 w książce znajdują się tylko trzy krótkie wpisy, do powstania których przyczynił się głównie fakt, iż Agnieszka otrzymała w prezencie bożonarodzeniowym pamiętnik. Dziennik z 1945 roku to zatem jeden wpis z 27 grudnia, jeden z 28 i jeden z 1 i 2 stycznia. Później następuje trzyletnia przerwa i wracamy do czytania w roku 1949 kiedy Agnieszka ma 'już' 13 lat i zaczyna prowadzić bardzo staranne, regularne zapiski ze swojego codziennego życia. Czytelnik otrzymuje zatem ponad 400 stron dzienników obejmujących swoim zakresem półtora roku z życia 13-letniej dziewczynki. Co to oznacza? Po pierwsze, że Agnieszka była bardzo sumienną osóbką, która z niezwykłą wprost starannością relacjonowała w swoich dziennikach to co na co dzień ją spotykało, po drugie, oznacza to, że czytelnik z łatwością może polec w walce z tymi zapiskami, które niestety w większości są bardzo do siebie podobne. Łatwo sobie przecież wyobrazić, że życie trzynastoletniej dziewczynki nie obfitowało w niezwykłe sytuacje, ciekawe znajomości czy trudne wybory. Ot, szkoła, przyjaciółki, chłopcy i zajęcia pozaszkolne. Muszę to niestety napisać: nudno. No kurcze nudziło mi się, gdy po raz kolejny przerabiałam wyniki Agnieszki w pływaniu czy bieganiu, gdy po raz kolejny czytałam co brali na takiej a takiej lekcji, czy gdy po raz kolejny głównym bohaterem dziennika stawał się Jerzy, którego Agnieszka raz nie lubi, raz jest jej on obojętny a raz go kocha. I ratowało mnie tylko to, że powtarzałam sobie ciągle w głowie: to jest pamiętnik 13-latki!

Żebyście jednak sobie nie pomyśleli, że przy czytaniu "Dzienników" było mi tylko źle, muszę do tego garnka dziegciu dodać jednak łyżkę miodu :) Kilka razy bowiem mnie ta książka zaskoczyła, albo lepiej powiedzieć, że zaskoczyła mnie sama Agnieszka. 13-letnia Osiecka była naprawdę bardzo inteligentną dziewczyną i przyznaję, że nie raz i nie dwa, za jej sprawą, pomyślałam o sobie 13-letniej jako o infantylnym dziecku! Nigdy wcześniej tak o sobie nie myślałam, raczej byłam dziewczynką mądrą i grzeczną, ale czytając wywody i przemyślenia Agnieszki nie mogłam oprzeć się takiemu właśnie zastanawianiu się nad sobą z przeszłości. Ile jest bowiem 13-latek, które z takim zaparciem rozmyślają nad samą sobą i swoimi poglądami na życie i jego przymioty?


"Sama nie wiem, dlaczego ja jeszcze nie mam żadnych zapatrywań ani charakteru (nawet politycznych). Jeśli chodzi o wiarę, to w ogóle nie wiem, czy wierzę, czy nie, a o ile tak, to w jaki sposób i do jakiego stopnia? Gdzie się kończą klerykalne bzdury, a zaczyna wiara i prawdziwa religia? Czy możliwa jest moralność bez wiary w karę śmierci? Czy istnieje sumienie bez mistycznego płaszczyka?" /s.226/  

Agnieszka ma również bardzo celne spostrzeżenia na wiele tematów ją dotyczących. W swoich dziennikach jest bardzo szczera, krytycznie patrzy na swoich rodziców, zwłaszcza matkę, która wzbudza w niej litość, nie stroni od oceniania swoich koleżanek i potencjalnych kandydatów na chłopaka, szczerze pisze o swoich przyjaciółkach, którym nie raz dostaje się za to, że są ciągle zbyt dziecinne i zainteresowane głupotami. 
Co bardzo podobało mi się w "Dziennikach" to fakt, że można w nich zauważyć zalążki przyszłej poetki i autorki najpiękniejszych polskich tekstów. Młodziutka Osiecka ma dar pisania i to widać, na przykład po jej opisach przyrody czy zachowań pogody, które są piękne po prostu i tylko szkoda, że to są właśnie te momenty w książce, których trzeba się doszukiwać, bo niestety giną one pod ciężarem słów opisujących monotonne życie codzienne.

Cieszę się, że mam tą książkę na półce, aczkolwiek nie mogę się doczekać momentu gdy przyjdzie mi wreszcie czytać dzienniki Agnieszki Osieckiej dorosłej. Niestety ta ich część mnie trochę rozczarowała (chyba oczekiwałam od wydawcy jakiegoś okrojenia tych dziecięcych dzienników) i trochę żyję w strachu, że zanim doczekam się zapisków Osieckiej dorosłej to zdążę się już do nich zniechęcić, bo skoro półtora roku dzienników młodej nastolatki zajęło ponad 400 stron to ile będę jeszcze musiała podobnych stronic przeczytać, zanim zrobi się naprawdę ciekawie? Trochę wątpię w sens wydawania tych pamiętników młodej Agnieszki, choć wiem, że w zamyśle miało to chyba pokazać czytelnikom proces kształtowania się poetki... No nic, powiedziałam A to pewnie dociągnę do Z :P


A. Osiecka, Dzienniki 1945 - 1950, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, s.494.

2014-03-22

Mało mi! "Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej.

"Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej to jedna z tych książek, które mogłabym czytać w nieskończoność. Książka ta określana jest mianem zbioru opowiadań, choć przyznaję, że nie do końca mnie takie o niej myślenie przekonuje. Pomimo, że rozdziały nie są, poza osobami bohaterów, ze sobą powiązane i czasami pomiędzy jednym a drugim obrazem z życia Wiolki (głównej bohaterki tej ksiażki) mija kilka miesięcy czy lat, czyta się ją jednak jak jedną, nierozerwalną całość. Dla mnie zatem bardziej niż zbiorem opowiadań jest ta książka powieścią. Poruszającą powieścią - opowieścią o dojrzewaniu pewnej dziewczyny ze wsi Hektary. Warto zaznaczyć, że stąd właśnie wziął się tytuł książki Wioletty Grzegorzewskiej, guguły bowiem to cierpkie, niedojrzałe owoce (szczerze mówiąc do momentu zetknięcia się z tą książką nie miałam o tym pojęcia).




Gdy poznajemy Wiolkę, ta ma kilka lat i właśnie poznaje swojego ojca, który dotąd siedział w więzieniu za uchylanie się od służby wojskowej. Są lata 70-te, głęboki PRL. Życie Wiolki toczy się gdzieś pomiędzy domem, szkołą a kościołem, pomiędzy wiejskimi zabobonami a wiarą katolicką, pomiędzy ciemnotą i brakiem podstawowej wiedzy na temat procesu zwanego dojrzewaniem a brutalną, szybką nauką młodej dorosłości: Wiolka nie wie co się z nią dzieje, gdy zaczyna krwawić, ale gdy idzie do lekarza z powodu anemii ten bez większych ceregieli każe jej wziąć swój członek do ręki. Tak właśnie dziewczyna uczy się dorosłości. "Guguły" to jednak nie tylko opowieść o tej najbardziej widocznej, fizycznej wręcz przemianie, która wiąże się z dorastaniem. Grzegorzewska pisze również o tym dojrzewaniu związanym z odkrywaniem czym jest strata, rozczarowanie, kłamstwo czy wstyd, czy też z jakim poświęceniem lub wyrzeczeniami wiąże się zgodne lub nie współistnienie z innymi ludźmi. Wszystko to opisane w tak sugestywny, bezpośredni i obrazowy sposób, że nie sposób się w "Gugułach" nie zaczytywać. Podoba mi się, że te 'notatki z życia', czy jak kto woli, opowiadania są tak proste, zwyczajne, niby banalne, a jednak z łatwością można się w nich doszukać głębszego sensu, przekazu. Podoba mi się, że przedstawione postacie są tak bardzo realne, że można w nich idnaleźć kawałek siebie lub swoich znajomych. 

"Guguły" napisane są tak, że można je sobie czytać jak zbiór opowiadań, czyli po jednym, po dwóch za jednym razem (wyrywkowo nie polecam bo jednak akcja w tej książce jest linearna). Można, aczkolwiek ja czytałam ją niemal bez przerwy, nie mogłam się oderwać i z rozczarowaniem doczytałam do końca, bo szczerze mówiąc nie obraziłabym się gdyby tej książki było dwa, jeśli nie trzy razy więcej! Świetna :)


W. Grzegorzewska, Guguły, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s.96.

2014-03-18

"12 opowieści żydowskich" - Anka Grupińska.

"12 opowieści żydowskich" to dość specyficzna książka. Jak już wskazuje sam tytuł, autorka umieściła w niej 12 opowieści polskich Żydów, które zostały wybrane spośród dziesiątek innych, zebranych w ramach dwóch projektów historii mówionej prowadzonych w latach 2003 - 2012. Po przeczytaniu tej książki chciałoby się rzec: na szczęście zdążyła. Czytając bowiem kolejne opowieści dowiadujemy się, że większość z rozmówców już nie żyje, co wiąże się z tym, że ich relacje dotyczące życia Żydów w przedwojennej, wojennej i powojennej Polsce stają się z każdym dniem, miesiącem czy rokiem coraz bardziej wyjątkowe. Umarł tamten świat a teraz umierają ostatni z tych, którzy go jeszcze pamiętają.




Jak to w tego typu publikacjach bywa najczęściej, wybór 12 osób z wielu innych odbywać musiał się wedle jakiegoś klucza. W książce Anki Grupińskiej chodziło chyba po pierwsze o to, by był to przekrój żydowskiego społeczeństwa przedwojennego, czyli by czytelnik na jej łamach mógł spotkać osoby reprezentujące różne wartwy społeczne, o różnym wykształceniu, różnym stopniu zasymilowania, pochodzące z różnych miejsc czy mające różny stosunek do religii. Drugim wyznacznikiem, który podkreśla sama autorka jest fakt, że każda z tych osób po zakończeniu II Wojny Światowej zdecydowała się zostać w Polsce, co dla wielu z nich nie było łatwe.

Pomimo, że rozmówcy są tak różni, z ich opowiadań wysnuwa się bardzo spójny obraz przedwojennego współistnienia ze sobą społeczeństw polskiego i żydowskiego. Okazuje się, że pomimo narastającego w Europie i Polsce antysemityzmu, czasy przedwojenne charakteryzowała jednak harmonia wspólnego życia Żydów i Polaków. Oczywiście ten obraz ulega różnym wychyleniom w jedną lub drugą stronę, w zależności od tego czy 'słuchamy' opowieści osoby ze wsi, która z Polakami miał sporadyczny kontakt, a jej znajomość języka polskiego ograniczała się do kilku słów, czy z osobą pochodzącą z zasymilowanej mieszczańskiej, dobrze prosperującej rodziny, w której bycie Żydem było niemalże wspomnieniem jako że jej członkowie identyfikowali się głównie jako Polacy. 

Już od pierwszych stron książki czytelnik widzi, że zarówno autorka, która rozmowy prowadziła i nimi kierowała, jak i jej bohaterowie, którzy w opowiadaniu akurat o tej części swojego życia czuli się chyba najbardziej komfortowo, najwięcej czasu poświęcili na wspominanie czasów przedwojennych. To ta część życia książkowej 12-stki stanowi jakoby oś tej książki. To co działo się w czasie i po wojnie często opowiedziane jest dużo bardziej lakonicznie, szybko, pobieżnie. Tak jakby to był tylko dodatek, bo prawdziwe życie było zanim nad Europą zapanowała ciemność. Wojna natomiast przyniosła ze sobą inne życie, nie do końca prawdziwe, spędzane na ukrywaniu się, wiecznym uciekaniu, wiecznym strachu, który po wojnie nie do końca opuścił bohaterów tej książki. Chyba dlatego część z nich została przy swoich przybranych, nieżydowskich imionach i nazwiskach, przy swojej nowej, nabytej tożsamości. Dla niektórych żydowskie pochodzenie stało się najgłębiej skrywanym sekretem, który nieśmiało wyjawiali w odpowiednich momentach członkom swoich rodzin.

Tak naprawdę w przypadku tej ksiażki nie można mówić o jakiejś jej wartości literackiej, tym razem chodzi bowiem o coś innego. Chodzi o zatrzymanie na chwilę zegara, o wartość emocjonalną jaką niosą ze sobą wspomnienia, o pamięć, która pomimo, iż po tak długim czasie zawodzi nadal chowa w sobie obrazy tamtego świata. Dlatego też nie ma sensu zwracanie uwagi na to, że niekiedy przedstawione opowieści są bardzo 'poszarpane', że składają się w dużej mierze z pojedynczych, luźno połączonych ze sobą obrazów. Nie to przecież jest tutaj najważniejsze. Ważna jest ich prawdziwość, ważna jest szczerość rozmówców, którzy nie raz i nie dwa w swoich opowieściach potwierdzają stereotypy istniejące na temat przedwojennego życia Żydów w Polsce, jak np. lewicowskie, komunistyczne poglądy większości z nich.

Mnie osobiście czytanie tej książki przywodziło na myśl film "Po-lin. Okruchy pamięci", który widziałam kilka lat temu. Atmosfera "12 opowieści żydowskich" i sposób w jaki jej rozmówcy mówili o swojej i nie tylko swojej przeszłości przypominały mi atmosferę tego właśnie filmu, w którym pojedyncze obrazy, fragmenty filmów opatrzone pełnym emocji komentarzem składają się na piękną całość. Tak jest również w przypadku tej książki. Cieszy mnie, że ona powstała.


A. Grupińska, 12 opowieści żydowskich, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, s.365.